Trudno utożsamić się z ich treścią, bo ludzie - zwłaszcza w mrocznej rzeczywistości pandemicznej - zwyczajnie nie wiodą tak bajkowego życia. Jest to utopia, coś nierealnego i tak nieznośnie idealnego, że trudno w te rejony uciekać nawet myślami. Inaczej sprawa wygląda z numerami wściekłymi, zaangażowanymi i podskórnie rozpierającymi niemal nastoletnią energią. One przynoszą nadzieję, dając jednocześnie ukojenie, które pozwala choćby na chwilowe zapomnienie o wszelkich problemach. Te świetne właściwości lecznicze na swój energiczny sposób przemyca najnowsza EP-ka Turnstile.
Najbardziej rozczuliła mnie w tym materiale jego bezpośredniość. Od początku słuchacz dostaje obuchem w twarz, bo skoro treści są oszczędne i proste, by jak najwięcej ludzi do nich dotarło, nie ma czasu na przydługą grę wstępną. To dysponujący końskim ładunkiem energii hardcore punk z mocno kalifornijskim, wakacyjnym feelingiem, aż chciałoby się wziąć deskorolkę i z tym wydawnictwem na słuchawkach odjechać jak najdalej.
Intensywność tych dźwięków jest jedną sprawą, równie istotną pełni przekaz. Mowa w końcu o kwintesencji tego, co gryzie wielu z nas w dobie szalejącego wirusa - chcemy nowego otwarcia, chcemy znowu żyć pełnią życia i pragniemy, by te komplikacje przestały rujnować rzeczywistość. Naiwnie? Pewnie, że naiwnie, zwłaszcza przy pesymistycznej wizji dalszej przyszłości, ale... Czy muzyka nie jest po to, by nas pięknie oszukiwać? Kiedy w "Holiday" Brendan Yates śpiewa, że chce celebrować i nie chce czuć już chłodu, a przy "Mystery" deklaruje wiarę w trzymanie się miłości, głupio te komunikaty zignorować.
Nie sposób przejść obojętnie również obok ładunku energetycznego piosenek, który ma tę cudowną właściwość, że jednocześnie wprawia w gniew i w osobliwą formę radości. Wzorem wcześniejszych płyt, na "Turnstile Love Connection" hardcore punk stanowi sumę elementów dostarczających wigor w długiej perspektywie czasowej. Zaczyna się od klasyki - rozumianej jako sekwencje rozpędzonych, acz prostych akordów i nadganiający za nimi d-beat - by uderzyć w tony mniej oczywiste. Może to być chociażby końcowe dwadzieścia sekund "T.L.C.", gdzie pęd przed siebie bez sygnalizacji schodzi w okolice eterycznego house'u, albo klawiszowe intro oraz outro w nośnym "Mystery". Te wszystkie akcenty do siebie pasują, formują bardzo spójną całość, po której mam ochotę, by wakacje trwały wiecznie, a gdy już mi przechodzi, znowu wpadam, by sobie o tym przypomnieć - w końcu to tylko osiem minut.
Tylko osiem minut, a jednak "Turnstile Love Connection" nadaje szarej rzeczywistości trochę kolorków. Zmierzcie się z tym krążkiem, jeśli potrzebujecie niewymuszonego optymizmu i jednocześnie wyczekujcie 27 sierpnia - wtedy Turnstile uderzy z nowym pełnoprawnym albumem.
Roadrunner/2021