Obraz artykułu Glasgow Coma Scale - "Enter Oblivion"

Glasgow Coma Scale - "Enter Oblivion"

70%

Był taki czas, że na hasło "post-rock" rzucałem wszystko i po prostu słuchałem. Po nim nastał jednak czas, kiedy to samo hasło wystarczało mi za zawartość albumu - wszystko było do przewidzenia, wszystko było odegrane jeszcze przed wciśnięciem "play".

Do "Enter Oblivion" podszedłem więc z dużą rezerwą, ale szybko okazało się, że to jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy duch gatunku wciąż jest silny.

 

Ostatnie wydawnictwo Explosions In The Sky okazało się koszmarnie nudnym zbiorem schematów; Mogwai, 65daysofstatic czy Hammock nagrali przyzwoite, lecz całkowicie bezbarwne albumy; ale post-rockowa iskra wciąż się tli, a Polacy mają w jej krzesaniu olbrzymie zasługi. "Salute Solitude" Spoiwa było jednym z oryginalniejszych materiałów, jakie ukazały się w ostatnich latach; zeszłoroczne Tides From Nebula również bardzo wysoko zawiesiło poprzeczkę; a teraz sięgają do niej muzycy Glasgow Coma Scale.

 

Zespół założyli bracia Piotr i Marek Kowalscy, którzy w bardzo wczesnej młodości wyjechali z rodzimego Olsztyna, w związku z czym naturalnym środowiskiem dla ich twórczości była niemiecka scena muzyczna, a nie nadwiślana. Moja teoria o silnej, metafizycznej więzi pomiędzy post-rockiem a Polską może być więc trochę naciągana, ale jakiekolwiek by nie były przyczyny, po "Enter Oblivion" warto sięgnąć.

 

W otwierającym album "Sonda" nic was nie zaskoczy. Stały, powolny rytm wybijany przez perkusistę Helmesa Bode, trzymające się drugiego planu partia basowa i to, co stało się sztandarem gatunku, czyli tremolo na gitarze elektrycznej - składniki są standardowe, ale zbudowana za ich pomocą dramaturgia potrafi odbić piętno na słuchaczu. Ten pozatechniczny, pozakompozycyjny aspekt muzyki zawsze wybrzmiewa dłużej niż ostatnia minuta ostatniej piosenki. Na skali emocjonalnych poruszeń najwyżej plasuje się natomiast utwór numer dwa - "Southern Crosses". Być może przyczyniły się do tego warunki, w jakich pomysł na te dźwięki narodził się. Grupa zrobiła sobie przerwę na trasie koncertowej i weszła do jednej z berlińskich sal prób. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że owe miejsce zlokalizowane jest na środku starego cmentarza, a tuż obok znajduje się stacja kolejowa, której nazwę na język angielski należy tłumaczyć jako "South Cross". Uczucia, jakie towarzyszyły muzykom tamtego wieczoru w perfekcyjny sposób zostało uchwycone i chociaż odbiorca może doświadczać ich jedynie po przetworzeniu, wciąż mają ogromną siłę.

 

Moc "Enter Oblivion" stopniowo opada wraz z kolejnymi minutami, ale nigdy do poziomu, przy jakim odczuwalne byłoby znużenie, w czym udział ma także świetna produkcja materaiłu. Glasgow Coma Scale nie zrewolucjonizowało post-rocka, przypomniało natomiast, dlaczego tak wiele osób pokochało go na samym początku. Nie z powodu technicznych niuansów, eksperymentów i coraz dłuższych utworów, lecz za sprawą podskórnego oddziaływania, wobec którego trudno pozostać obojętnym.


Fluttery Records/2016


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce