Obraz artykułu Grief Collector - "En Delirium"

Grief Collector - "En Delirium"

50%

Są takie albumy, których przesłuchanie powoduje refleksję nad całym gatunkiem muzycznym. Przeważnie są to wyjątkowo dobre płyty, a wywołana nimi zaduma zwieńczona jest myślą: "Uff, jednak ta muzyka wciąż ma się dobrze", ale zdarzają się wydawnictwa, po których można dojść do zgoła innych wniosków.

Grief Collector to zespół, który w teorii powinien być czymś może nie epokowym, ale na pewno bardzo dobrym. Klasyczny doom metal z wokalem fenomenalnego Roberta Lowe'a (ex-Solitude Aeturnus i ex-Candlemass), ale oczekiwania niestety dość mocno rozbiegły się z rezultatem. Amerykanie nagrali przerażająco nudne, solidnie przybijające wydawnictwo i bynajmniej nie mam na myśli tego, że z założenia miała to być smutna muzyka. "En Delirium" nieumyślnie wyciągnął na tapet multum czynników, które zapalają lampkę z napisem: Czy klasyczna formuła doom metalu już ostatecznie połknęła własny ogon?

 

Doom metal nie jest gatunkiem, który przeszedł złożoną, wieloczynnikową ewolucję i rozwinął wiele wariacji form oraz treści. Jeżeli już, to pełnił rolę składnika mieszanki wytwarzającej inny podgatunek (chociażby deathdoom), a jego "baza" pozostawała niezmienna. Podobne zagrywki, wolne tempa, mniej lub bardziej żałobne wokale, często zbliżona warstwa tekstowa. Mimo wszystko, przeważnie mi to nie przeszkadza, bądź co bądź jest to gatunek, do którego wracam może regularnie, ale niekoniecznie często.

 

Do głębszej refleksji potrzebny był mi właśnie taki album, jak "En Delirium", który w innych okolicznościach (i mniej refleksyjnym nastroju) pewnie przesłuchałbym raz i odstawiłbym go na półkę. Grief Collector to jednak twór, który wchodzi w ogromną rozbieżność pomiędzy teorią a praktyką. Na plus można odnotować bardzo dobre riffy, brzmienie, praca perkusji oraz długie i odpowiednio majestatyczne kompozycje (przywodzące na myśl Solitude Aeturnus, więc zaproszenie Roberta Lowe'a przed mikrofon było aż nazbyt oczywiste). Śpiew Teksańczyka jest minimalnie słabszy niż na albumach Candlemass, aczkolwiek wciąż stanowi mocny punkt zarówno pod kątem umiejętności, jak i aranżu, a lekki spadek formy można zrozumieć ze względu na wiek - Lowe jest już w połowie drogi między piątym a szóstym krzyżykiem. Niemniej nawet przy zgraniu dobrych elementów składowych, płyta okazuje się wyjątkowo męcząca i nużąca (a przekraczający godzinę czas trwania nie pomaga). Męczy to, że te wszystkie zagrywki nie raz i nie dwa już były powielane, męczą kompozycje osadzone pomiędzy epickością a rozpaczą, cmentarzyk na okładce, nawet nazwa zespołu trąci gatunkową sztampą.

 

Z drugiej strony, absolutnie nie umiem odpowiedzieć na pytanie o to, co zmienić, co poprawić. Nie umiem odpowiedzieć też na pytanie, kiedy ostatnio wpadła mi w ręce płyta z klasycznie rozumianym doom metalem, która potrafiła zaskoczyć, pokazała coś nowego. Dread Sovereign jest kapitalny i wyjątkowo chwytliwy, ostatni pełen album Candlemass ("The Door to Doom" z 2019 roku) również wracał do mojego odtwarzacza wielokrotnie za sprawą wpadających w ucho kompozycji, ale czy to jest klucz do sukcesu? Czy faktycznie okazuje się, że smutna muzyka musi iść w parze z przebojowością albo odbić w mezalianse z innymi gatunkami? A może patrząc na albumy klasyków gatunku, można dojść do wniosku, że tak było od zawsze? Jednocześnie być może została przekroczona pewna granica powtarzalności i takie albumy jak "En Delirium", niby dobre, ale przerażająco nudne, zaczną być standardem w gatunku, który powoli poddaje się stopniowej i naturalnej agonii? Czy w końcu gatunek, który tak umiłował sobie tematykę śmierci ma się z nią spotkać? A może formuła, która nawet jak na standardy metalu jest niszą nie potrzebuje zmian i ewolucji i zostanie w tej formie po kres czasów?

 

W tym tkwi problem Grief Collector - "En Delirium" jest tak bardzo oddane formule, tak bardzo poprawne, że uwypukla okres ponad trzech dekad, w których coś, co określano mianem "klasycznego doom metalu" osiągnęło stagnację. Wokalista Candlemass w składzie, dobrze przemyślane kompozycje, odhaczenie wszystkich możliwych cech gatunku, nie najgorsza produkcja... Ten album miał być petardą, okazał się niewypałem.


Petrichor/2021



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce