Obraz artykułu Christ Dillinger - "Christ Dillinger"

Christ Dillinger - "Christ Dillinger"

89%

Kilka akordów na akustyku żywcem wyjętych z muzyki country; bluesrockowe, elektryczne solo; swojski nastrój południa Stanów Zjednoczonych - tak zaczyna się pierwszy album Christa Dillingera, ale kawałka "Moving Too Fast" nie można sprowadzić do pozycji odklejonego od reszty zawartości intra. To zwiastun bardzo dziwnego debiutu młodego rapera z jednej z najciekawszych ekip, o których prawdopodobnie jeszcze nie słyszeliście.

Nazywają się Spider Gang, działają od dwóch lat i trudzą się tak niecodziennymi odmianami hip-hopu, że wszyscy oldschoolowcy, którzy nie byli w stanie przełknąć nawet trapu, padają trupem po przesłuchaniu dwóch-trzech utworów. Liderem i jak na razie najbardziej rozpoznawalną postacią w kolektywie jest Lil Darkie, ale zahaczający o trap metal z nieregularnymi beatami Bruhmanegod; agresywny i mroczny Cxrpse; śmiało eksperymentujący z punk rockiem, rapem i klubową elektroniką Afourteen czy sięgający po stonowane brzmienie, często niemal szepczący Fl.vco depczą mu po piętach.

 

Christ Dillinger może być nawet o krok dalej - jego pierwsze dłuższe (naprawdę długie, trwające sześćdziesiąt siedem minut) wydawnictwo to tak eklektyczny kolaż, że nie sposób wskazać, kto będzie jego odbiorcą... A właściwie nie sposób byłoby wskazać jeszcze kilka lat temu - dzisiaj to doskonałe uchwycenie ducha czasu, bo słuchanie gatunkami i dzielenie na gatunki odeszło do lamusa, a łączenie skrajności, którym do niedawna dalej było do siebie niż konwentowi płaskoziemców do podstawy programowej lekcji przyrody z piątej klasy podstawówki jest na porządku dziennym.

 

Nawet przy takim podejściu Dillinger potrafi zaskoczyć. Kiedy milknie ostatni dźwięk wprowadzającego utworu, pierwsze wersy kolejnego najpierw rozchodzą się a cappella, później zostają zloopowane, nałożone na siebie i wsparte pojedynczymi uderzeniami "hi-hatu", "stopy" oraz odgłosami wzbudzającymi skojarzenia z tak zwaną "zawodzącą rurką" (albo groan tube). Najłatwiej byłoby napisać, że to trap, dla bezpieczeństwa dodać, że eksperymentalny i pod tę pojemną etykietę wciągnąć większość z dwudziestu jeden kawałków - ponure "Too Much", przeładowane basem do niemal uniemożliwiającego odsłuch bez fizycznego dyskomfortu "2DaFace" czy nagrane przy współpracy z aż sześcioma członkami Spider Gang "Straight to Hell". Same w sobie są to na tyle oryginalne i nietypowe pomysły, że już przyciągają uwagę, ale z perspektywy całego albumu działają ze zdwojoną siłą dzięki kontrastom.

 

Po "Nemo" - jednym z takich "eksperymentalno-trapowych" standardów - nastrój staje się błogi, tempo zwalnia, na pierwszy plan wychodzi syntezator, głos Dillingera staje się romantyczny, wtóruje mu anielski wokal pochodzącej z Londynu Lucy DK. Finał to niewspółmiernie głośna, popisowa solówka gitarowa, a chwilę później następuje przejście do największego zaskoczenia albumu - trwającego dziewięć minut blues-rockowego "Over Yonder". Przy pierwszym przesłuchaniu w głowie kłębią się podejrzenia, że lada moment dojdzie do wolty, że zawodzącą gitarę bezwzględnie rozerwie jakiś masywny beat... Do niczego takiego nie dochodzi. To naprawdę utrzymany w średnim tempie klasyk spod znaku Alberta Collinsa.

 

Jakby tego było mało, kiedy charakterystyczny, bujający shuffle milknie, nagle Dillinger wybudza słuchaczy/słuchaczki z letargu wykrzykiwaniem tytułu kolejnego w rozpisce "Suck My Dick". Całe to doświadczenie jest tak bardzo osobliwe, cudaczne, ekstrawaganckie, poniekąd wręcz kuriozalne, że niejedną osobę odstraszy, bo kto na albumie z nawet najbardziej udziwnionym trapem chce słuchać bluesa i podobnie w drugą stronę - kto zainteresowany bluesem, chciałby słuchać tekstów pokroju I wake up out of a shit muk / Piss dump ("Tent City")? Nie wiem, ale nie mogę być jedynym, którego Christ Dillinger absolutnie oczarował. Nawet jego pokraczne nawiązanie do "Clint Eastwood" Gorillaz w "Woopty Woo Woopty Wop" ma na tyle wyraźnie zarysowaną tożsamość, że trudno sobie odmówić wracania do niego.

 

O ile przy porównywalnie długim "Back of My Mind" H.E.R. liczba utworów okazała się mankamentem, sprawiła, że album stał się monotonny, o tyle "Christ Dillinger" nawet przez sekundę nie nudzi. Dzieje się tutaj tak dużo, że można by to wydawnictwo uznać za uchwycenie snu szaleńca. Na pewno nie trafi do każdego, ale jeżeli oglądanie murów oddzielających przeróżne gatunki muzyczne obracających się w gruz sprawia wam satysfakcję, to weźcie dużą porcję popcornu i dajcie się ponieść.


wydanie własne/2021



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce