Żeby jeszcze bardziej zdewaluować znaczenie albumu jako istotnego kroku w karierze współczesnych artystów i artystek, dodać można liczne głosy zaskoczenia, gdy "Back of My Mind" opatrzono mianem debiutu - przecież w 2017 roku ukazało się trwające ponad siedemdziesiąt minut "H.E.R.", a dwa lata później liczące niemal dokładnie tyle samo "I Used to Know Her", ale jako że znalazły się na nich materiały z wcześniej opublikowanych EP-ek, zostały sklasyfikowane jako kompilacje.
Z perspektywy publiczności formalności nie mają większego znaczenia, ale nie tylko dlatego Wilson trudno sklasyfikować jako debiutantkę. Od najmłodszych lat występowała w telewizyjnych programach, znalazła się w obsadzie fatalnie przyjętego "School Gyrls", a w wieku czternastu lat opublikowała (pod własnym nazwiskiem) pierwszy singiel - "Something to Prove". Te działania przyniosły jej niewiele poza zaszufladkowaniem, więc postanowiła dokonać wolty i kolejne nagrania wydała pod pseudonimem H.E.R., z początku bez zdradzania personaliów, ale niemal od razu z gronem oddanych, opiniotwórczych fanek - Janet Jackson, Alicia Keys, Rihanna. Zadziałało - wystarczyło zrobić kilka kroków wstecz, by większy rozpęd pozwolił kalifornijskiej wokalistce stać się jedną z najbardziej prominentnych postaci R&B z XXI wieku.
Przy tak obszernym kontekście, "Back of My Mind" można uznać za zamknięcie etapu wspinaczki na szczyt, ale pokonanie ostatniego odcinka zajmuje aż osiemdziesiąt minut, a na tak długim dystansie trudno się nie potknąć. Własnemu sukcesowi dedykowane jest otwierające album "We Made It", gdzie Wilson delektuje się utarciem kilku nosów: All the things they said that I can't be, revenge taste just like candy. Jej głos - a zwłaszcza sięganie po coraz wyższe dźwięki przy powracającym co jakiś czas me - emanuje dodającą otuchy energią, ale najciekawsze zaserwowano na deser. W ostatnich dwóch minutach najpierw wybrzmiewa proste, jak na pozostałe elementy tła akustycznego dziwnie hałaśliwe, gitarowe solo, a za domknięcie służy wariacja na temat tego samego motywu wydobytego przy użyciu wyciszającego fortepianu i jazzującej perkusji.
W "We Made It" dzieje się zdecydowanie za dużo, żeby szufladka opisana jako R&B mogła to w całości objąć, ale są tutaj również takie utwory, które zamiast przekraczania ram konwencji, wypełniają ją po same brzegi - chociażby znakomite "Cheat Code", które brzmi jak kompozycja odkryta w kapsule czasu zakopanej na podwórku Lauryn Hill w latach 90. Świetnie sprawdzają się także intymne "Back of My Mind" z udziałem Ty Dolla $igna czy "Bloody Waters", gdzie Thundercat oczarowuje talentem do przywoływania prog soulowych smaczków spod znaku Motown Records z lat 70., ale im bliżej końca albumu, tym coraz rzadziej zdarzają się kawałki z własną, wyraźną tożsamością.
"Process" czy "Exhausted" to przykłady utworów perfekcyjnie nijakich. Zbyt krzywdzące byłoby napisanie, że są wybrakowane albo że nie mają żadnej wartości, ale gdyby zaprogramować sztuczną inteligencje na generowanie muzyki w stylu H.E.R., najprawdopodobniej właśnie takie byłyby rezultaty. Z odsłuchiwaniem ich nie wiążą się negatywne odczucia (te prędzej wywoła duet z Lil Babym w "Find a Way", gdzie różnice głosów i stylów nie do końca zazębiają się), ale pozytywnych również nie są w stanie wywołać.
Stąd wynika główna wada "Back of My Mind" - to zbyt długi materiał, złożony ze zbyt wielu podobnych, utrzymanych w średnim tempie, pozbawionych cech charakterystycznych i niuansów kawałków. Wilson w każdy wkłada serce, jej pełen emocji głos nigdy nie zawodzi, ale nawet najsmaczniejsze danie przemielane w nieskończoność w końcu zaczyna nużyć. Gdyby wybrać dziesięć najmocniejszych momentów albumu, byłby dziełem bezbłędnym, ale jako całość przypomina raczej trzecią składankę, a nie pełnoprawny debiut. H.E.R. posiadła wyjątkowy talent do tworzenia wysokiej próby R&B, teraz musi jeszcze tylko nauczyć się, jak łączyć poszczególne elementy w równie imponującą całość.
RCA/2021