Do takich zaliczyć można wrocławską grupę Wata, która w tym roku wydała drugi album. Skład działa od 2016 roku, a jego członkowie występowali wcześniej między innymi w Robot House, Sissico czy Neurotic Boy. Przyznam od razu, że nazwy te niewiele mi mówią i niewiele więcej wiem na temat pierwszej płyty Waty - "Laserowego kota", który ukazał się trzy lata temu. Tegoroczny materiał wzbudza jednak ciekawość co do tego, skąd wzięli się ci muzycy i chęć sięgnięcia po ich poprzednie dokonania.
Tymczasem zwiedzam "Alaskę" i nic nie zapowiada tego, żebym szybko się nią znudził. Tytuł wydawnictwa sporo o nim mówi - Wata, podobnie jak i największy stan USA, stoi na uboczu polskiej sceny, stawiając w kompozycjach głównie na piosenkowość. Robi to jednak w sposób bardzo nieoczywisty, posługując się zróżnicowanymi aranżacjami. Alaska jako miejsce kojarzy się przede wszystkim z ogromem natury, wolnym tempem życia, a jej głównym problemem jest utrzymujące się przez większość roku zimno. Nie mogę wyzbyć się dodatkowo obrazków z kultowego serialu "Przystanek Alaska", którego bohaterowie byli w uroczy sposób aspołeczni, trochę nieporadni, a przy tym pełni wewnętrznego ciepła dla współtowarzyszy. Dużą liczbę tych elementów znajdziemy właśnie na płycie - w bardzo różnych proporcjach.
Ważnym elementem dla Waty jest wytworzenie specyficznego nastroju. Kompozycje pełne są dźwiękowych smaczków i zmian tempa, a ze względu na długość, wiele z nich to tak naprawdę kilka zręcznie sklejonych ze sobą miniatur. Wraz z przekazem, bardzo trafnie opisującym nie tak kolorową rzeczywistość zza okien (chwali się to, że wszystkie teksty napisano w języku polskim), tworzy to wysoką jakość. Znalazło się też miejsce na szczyptę ironii, na szczęście ta występuje w klasycznej, a nie postnowoczesnej formie. Wszystko to składa się na specyficzny klimat, nieco groteskowy, ale bardzo szczery w swej wymowie, zawierający mnóstwo celnych spostrzeżeń na uniwersalne tematy.
Muzycznie album zaskakuje różnorodnością pomysłów i dobrze rozłożonymi akcentami. Zespół opiera swoją opowieść na syntezatorowych pejzażach, którym wtóruje perkusyjny groove i okazjonalne, bardzo wyraźne gitarowe wtrącenia. Bawi się też produkcją, bo w kilku momentach możemy usłyszeć korelujące z tekstem podkłady, chociażby w końcówce "Ctrl Alt Delete", gdzie przy fragmencie: Jestem spokojny, na wypadek wojny / stanę bezbronny, do walki nieskłonny można usłyszeć odgłosy walk i ulicznych syren. Podobnie sprawa ma się z odświeżającym, przypominającym ośmiobitowe czasy przejściem w utworze tytułowym; zabawą gitarą w "Biegaczu stepowym" nasuwającą skojarzenia ze spaghetti westernami czy nieco teatralnym, skąpanym w syntezatorach opętańczym opowiadaniu o trudnej relacji twórcy ze swoim dziełem w kompozycji "Majk".
Dla kogo jest ta "Alaska"? Chciałoby się powiedzieć, że dla każdego, ale nie do końca tak jest. Gatunkowa niejednorodność może być zaletą, ale może też stanowić przeszkodę dla kogoś, kto w swoich poszukiwaniach stawia na sprawdzone brzmienie. Wierzę jednak, że grupa odkrywców muzyki trudno definiowalnej, za to ciekawej i odświeżającej jest coraz większa. I wszystkim im polecam tę płytę.
Kozanów Records/2001