Bileter was skasował, przecisnęliście się przez grupę rozwydrzonych dzieciaków i chodzicie po tym bajkowym parku rozrywki. Aż tu nagle zza rogu wyskakuje potwór. Ale taki prawdziwy, nie żadna maskotka. Przez chwilę jest normalnie i wtedy niespodziewanie pojawia się druga bestia, jeszcze straszniejsza. I tak w kółko. Niby chcecie uciekać jak najszybciej, ale to wszystko jest tak cudownie dziwne, że wolicie zostać. Mniej więcej takie są moje wrażenia po wielokrotnych odsłuchach "Entertainment, Death".
Spirit of the Beehive znane jest z tego, że lubi zakręcić, zagrać słuchaczowi na nosie i wyprowadzić z równowagi. Ich tegoroczny album przekroczył jednak chyba wszystkie granice, które sam przed nimi wytyczyłem po premierze bardzo przyjemnego "Hypnic Jerks". Na "Entertainment, Death" nic nie jest oczywiste. Wszelkie potencjalne tropy są od razu zmieniane, przyjemne fragmenty znikają po zaledwie kilkusekundowej ekspozycji... Jeśli spróbujecie poszukać tu konkretnego, niczym niezmąconego fundamentu którejś z piosenek, polegniecie na starcie. Początkowo nieustanne wirowanie może mocno poirytować, ale z biegiem czasu zmienia się w fascynację, bo rzecz polega na tym, że Spirit of the Beehive przepięknie potrafią połączyć hałas z przebojowością, a najprzyjemniejszym efektem tej mieszanki jest jej nieprzewidywalność. Słuchanie tego krążka jest jak spacer po ciemnym lesie nocą - nie wiesz, co się stanie, ale jesteś zaciekawiony i przestraszony jednocześnie.
Element grozy wynika głównie z dziwacznych przerywników wypełniających te utwory, nagle przemieniających się w ich integralną część, sprowadzających żywe instrumenty do roli tła. "I Suck the Devil's Cock" zaczyna się rozstrojoną gitarą przepuszczoną przez kilka efektów, by szybko wejść w rejon poszarpanych sampli godnych Jpegmafii, dać nura w post-punk i zastosować syntezatorowe triki godne oldschoolowych form muzyki house. A to wszystko w ramach jednego numeru!
Podoba mi się to, że nawet przy radykalnych zwrotach Spirit of the Beehive trzyma głowę na karku i wszelkie przejścia stosuje tak, jak gdyby nic wielkiego się nie wydarzyło. Nie potrzeba im zaplanowanego crescendo czy teatralnej ciszy, po prostu wolą obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni bez wcześniejszego ostrzeżenia. Przykładowo drugi w kolejce "There's Nothing You Can't Do" jest z pozoru miły, przez jakiś czas prowadzi go sympatycznie brzmiący synthwave, ale - co za niespodzianka - znienacka tę przyjemną dźwiękową masę burzy i rujnuje fala nienaturalnych przesterów, hałas i inne okropności wytrącające z równowagi.
Miewam pewne problemy z muzyką aż tak niestabilną stylistycznie, ale Spirit of the Beehive ma tę zaletę, że zawsze gra interesująco. Ich utwory nie uciekają w puste ramy bezmyślnego hałasu, nieprzerwanie trzymają w napięciu niczym dobry horror. Rzućcie się w wir tych wymagających dźwięków, a nie pożałujecie.
Saddle Creek/2021