Nie była to wprawdzie podróż bez mapy, szlak wyznaczyły zespoły Talking Heads i Television, ale muzycy z Brighton (rezydujący w Londynie) lubią zbaczać z kursu, zamiast zatrzymywać się przy popularnych punktach widokowych, szukają własnych magicznych miejsc, a jak już na jakieś natrafią, nie ukrywają go zachłannie przed resztą świata, lecz eksponują z pasją dumnych odkrywców.
Inspiracja Talking Heads nie jest nawet domniemana - na początku 2019 roku muzycy Squid wzięli udział w Q&A dla naszego portalu (całość znajdziecie TUTAJ) i wskazali "Born Under Punches" z albumu "Remain in Light" jako utwór, który sami chcieliby skomponować. Kilka miesięcy później w wywiadzie (TUTAJ) zdefiniowali siebie z kolei jako połączenie perfekcjonizmu i improwizacji, co pozwala zdekodować ich twórczość z jeszcze większą dokładnością niż wtykanie nazw zasłużonych zespołów do otworów sortera wyciętych na podstawie zbieżności niektórych zagrywek, podobieństw w artykulacji słów (zwłaszcza tych mówionych, a nie śpiewanych) albo produkcji faworyzującej niektóre instrumenty ponad innymi (czyli przede wszystkim perkusję). Cały ten chaos i cały ten hałas tylko pozornie są spontaniczne, mimowolne, wycięte z dłuższego fragmentu strumienia świadomości albo improwizowane. W rzeczywistości nawet za najbardziej szaleńczo brzmiącą sekwencją dźwięków stoi precyzyjnie opracowany plan.
Reżyserowane szaleństwo nie oznacz bynajmniej umniejszenia jego rangi, bo czy na skali wyżej stałoby to całkowicie afektywne i niekontrolowane, czy wyzwalane z premedytacją i pod pełną kontrolą? Przejawia się to tekstach krytykujących zindustrializowaną, dystopijną Wielką Brytanię (w "G.S.K." określaną jako Betonowa Wyspa); w tekstach dotyczących zacierania granicy pomiędzy rzeczywistością, marzeniami i wspomnieniami ("Narrator") czy w tekstach wyrażających zmęczenie i frustrację bombardowaniem każdego z nas informacjami - głównie tymi negatywnymi - niemal godzina w godzinę przez siedem dni w tygodniu ("Global Groove"). Przejawia się przede wszystkim w gorączkowej, niespokojnej muzyce o dwubiegunowej dynamice, przy której trudno usiedzieć w miejscu.
Można to zaobserwować na skalę makro na całym, blisko godzinnym "Bright Green Field", można zaobserwować również w sakli mikro chociażby w trwającym ponad osiem minut "Narrator" - monumentalnym kawałku podsuwającym kilka iluzorycznych skojarzeń. Z początku zespół konstruuje napięcie na potrzeby - jak można by się spodziewać - rozluźnienia w chwytliwym refrenie, ale gdy ten nie nadchodzi, wspinamy się coraz wyżej na drabinie crescendo, której ostatni szczebel to niespodziewane wyciszenie. Chwilę później wspinaczka zaczyna się na nowo, tym razem jest znacznie bardziej efektowna - wokalista i perkusista Oliver Judge powtarza jedno krótkie zdanie: I'll play mine, a gościnnie wtórująca ma w tym utworze Martha Skye Murphy zawodzi i krzyczy niczym Diamanda Galás. Osobliwa, ale przystępna kompozycja, przejmująca i wpadająca w ucho, żonglująca natężeniem dźwięku tak zawzięcie, że z trudem łapie równowagę nad otchłanią kakofonii.
Debiut Squid mógłby zaskakiwać tylko wtedy, gdyby zamieszczone na nim kompozycje przybrały regularną, piosenkową formę. Istniało ryzyko, że ciężar zwiastowanego od dwóch lat sukcesu okaże się paraliżujący, ale postawa tego młodego zespołu wyklucza kompromisy czy uleganie presji, a "Bright Green Field" to dokładnie tak fascynujący, odważny i łączący awangardę z popową przebojowością materiał, jakiego można było się spodziewać.
Warp/2021