Obraz artykułu Cannibal Corpse - "Violence Unimagined"

Cannibal Corpse - "Violence Unimagined"

77%

Kultowe Cannibal Corpse wypuściło piętnasty album. Nie ukrywam, że po zapowiedzi "Violence Unimagined" zatliły się we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony Amerykanie wydali wcześniej czternaście solidnych, ale w dużym stopniu noszących niewiele znamion rozwoju płyt; z drugiej dołączyła do nich legenda death metalu, gitarzysta Eric Rutan (Hate Eternal, ex-Morbid Angel), który zajął miejsce Pata O'Briena (aresztowanego po napaści na policjanta, za posiadanie kuriozalnych ilości broni palnej oraz z powodu kilku innych wykroczeń).

Mógłbym napisać, że po prostu otrzymaliśmy kolejny album Cannibal Corpse i na tym zakończyć recenzję. Byłoby to zgodne z prawdą - Amerykanie są wyposażeni w arsenał charakterystycznych zagrywek, na których budują swoje utwory od trzech dekad. Nawet jeżeli przygryzają jednak własny ogon, wciąż trzymają się najwyższych możliwych standardów.

 

Ten zespół już dawno odkrył idealną recepturę na wyważenie tego, co usłyszeć chcą fani oraz tego, w czym czuje się najlepiej. Nawet jeżeli coraz trudniej oprzeć się wrażeniu, że ich zagrywki wytracają świeżość, to z całą pewnością nie wytracają skuteczności. Wrażenie potęguje zresztą to, że w Cannibal Corpse zawsze grali wyśmienici muzycy (ze szczególnym ukłonem w kierunku obsługującego bass Alexa Webstera - po prostu jednego z najlepszych na świecie w swoim fachu), którzy nigdy nie bali się używać nieoczywistych podziałów rytmicznych, a siermiężność muzyki skutecznie przeplatają z technicznymi zagrywkami. Jest to robione z niesamowitym wyczuciem - ekipa z Florydy nie przedobrza z topornymi zagrywkami, które mogłyby zanudzić ani też nie wpada w pułapkę eksponowania własnych umiejętności do stopnia stanowiącego przerost formy nad treścią. W tej skostniałej i niepodatnej na zmiany formule Kanibale ewidentnie czują się swobodnie i znajdują zaskakująco dużo - jak na death metal - luzu.

 

Death metal jeszcze nie umarł (podcast)

 

Czuć na "Violence Unimagined" rękę Erica Rutana (odpowiedzialnego również za produkcję), co w pewien sposób jest zaskakujące. Weteran miał stosunkowo niewielki wpływ na kompozycje zawarte na albumie, współtworzył tylko kilka z nich, ale w ostatecznych aranżach czy szlifach słychać przebijającego się ducha Hate Eternal. Lekkiej przemianie uległ również sposób produkcji płyty - z jednej strony gitary brzmią soczyściej niż kiedykolwiek wcześniej, a samo brzmienie odpowiada za połowę sukcesu solówek na przykład w "Slowly Sawn". Z drugiej strony brakuje niskich częstotliwości w ukręceniu albumu i nie mam na myśli tylko tego, że gitara basowa mniej wysuwa się na front niż dotychczas, ale raczej brak charakterystycznego dołu, który wnosi dużo ciężaru. Za to perkusja Paula Mazurkiewicza brzmi lepiej chyba niż zazwyczaj - coś za coś. Konsekwentny względem poprzednich albumów pozostał także Corpsegrinder, który nieustannie trzyma się swojej formuły i brzmi wybornie.

 

Absolutnym faux paux w przypadku Cannibal Corpse byłoby pominięcie szaty graficznej albumu. Spójrzmy prawdzie w oczy - kuriozalnie brutalne, zakrawające czasami o tandetną groteskę okładki stały się w mgnieniu oka elementem charakterystycznym zespołu i zapewne niejeden pracownik sklepu muzycznego zastanawiał się nieraz, czy takie albumy jak "Butchered at Birth" nie byłoby lepiej schować gdzieś w tyle, za pozostałymi płytami. Na tej płaszczyźnie "Violence Unimagined" po prostu rozczarowuje. Tym razem grafika, którą stworzył Vince Locke, jest po prostu poprawna. Typowy, krwawy obrazek jakich wiele i jaki raz dwa zginie w tłumie. Myślę, że nie ja jeden widząc zapowiedź nowej płyty Kanibali, czekam na warstwę graficzną równie mocno, co na muzykę i niestety któryś już raz z kolei widząc ich okładkę, nie uśmiecham się pod nosem i nie zadaję sobie w duchu pytania, co w głowie musiał mieć ktoś odpowiedzialny za tak chory rysunek.

 

Cannibal Corpse starzeje się jak wino - przez pewien czas staje się coraz smaczniejsze, później latami dochodzi do finalnego efektu i nie traci na jakości. Prędzej czy później chce się jednak zadać pytanie o to, ile butelek tego samego wina pomieści jedna spiżarnia. Nie mam zamiaru narzekać ani marudzić, "Violence Unimagined" przesłuchałem wielokrotnie i uważam ten album za bardzo dobry. Zapewne prędzej czy później nadejdzie moment, kiedy kolejny album Kanibali zacznie być wyrażeniem pejoratywnym, które odstrasza słuchacza, ale ten dzień jeszcze nie nadszedł.


Metal Blade/2021



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce