Opcji jest mnóstwo, ale nagle w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka - przecież chodzi o zabawę! O wyzwolenie się z różnych ograniczeń i o to, by dźwięk niósł twórcę w kierunkach, których on sam nie spodziewałby się po sobie. Na tegorocznym debiucie Sea Saw takich tajemniczych zakamarków znajdzie się wiele.
Gdańska, czteroosobowa załoga chwyciła za piosenkowe standardy - refreny, zwrotki, bridżyki - przyjrzała się im uważnie, obwąchała, a następnie cisnęła nimi do kosza na śmieci. Muzycy Sea Saw odrzucili zwyczajność - choć zamiast "zwyczajności", można by wstawić słowo "schematyczność" - mają własny przepis na tworzenie muzyki. Na ich debiutanckim albumie nie znajdziecie kawałków siermiężnie napisanych w oparciu o podstawowe składniki piosenki, zamiast tego odpalają trans, wsiadają na pokład swojego statku i lecą w kosmos, a w kosmosie nie jest przecież normalnie. Łatwo tam o zaskakujące zwroty akcji i nieprzewidywalne zdarzenia zmieniające losy całej podróży.
Wspominam o tym wszystkim dlatego, ponieważ "Sea Saw" składa się z samych nieoczywistości, ale w błędzie byłby ten, kto uznałby tę muzyczną magmę za chaotyczną. Nieczytelne dźwiękonaśladownictwo w guście czterystu projektów Artura Rumińskiego nie występuje tutaj nawet przez minutę. Zamiast niego znajdziecie granie pod włos, wbrew konwencji, ale starannie wymyślone i przede wszystkim kontrolowane. Bardzo wiele w temacie wyjaśnia już otwierający "Mental Mother", gdzie subtelne przeloty po różnych gatunkach są swobodne, bez topornych przejść. Z shoegaze'owego snuja całość przepoczwarza się w lekko jazzowaty post-rock, by następnie zahaczyć o rejony psychodeliczne.
Wątków jest sporo, ale ten eklektyzm znalazł się tu po to, by piosenka miała jak najwięcej barw, a nie po to, by stała się kakofonicznym dziwadłem. Podobnie dzieje się zresztą w moim ulubionym z całego zestawu "Disco in Kenosha", który w strefie chillu na Drodze Mlecznej sprawdziłby się wyśmienicie. Gdy ten pastelowy syntezator w duchu 808 State spotyka się ze space rockiem, czuję się błogo, a chyba o to właśnie chodzi. Podziwiam grację, z jaką te wszystkie przekładańce przychodzą Sea Saw. Mimo oczywistego zróżnicowania, ani przez moment nie poczułem, że ktoś próbuje zaimponować umiejętnością łączenia przeróżnych kropek. Widzę to raczej jako chęć opowiedzenia historii, a na imiennym krążku gdańszczan ta historia brzmi niezwykle ciekawie.
Płyty, na których artyści świetnie obchodzą się z bagażem wpływów, inspiracji i wiedzy wyjątkowo mi imponują, ale czuję, że Sea Saw nie pokazało jeszcze pełni swoich możliwości, że swój potencjał rozkręcili tylko do połowy, a przecież ta połowa to i tak niezwykle wysoki poziom. Ten zespół najlepsze karty dalej trzyma w rękawie i przy premierze następnego wydawnictwa bez wahania je pokaże.
Music is the Weapon/2021