Z racji tego, że na koncerty chadzam regularnie, był to właściwie wieczór jakich wiele. Nie wyróżniał się totalnie niczym, no może poza tym, że media zaczęła już powoli dopadać covidowa gorączka z powodu pierwszych udokumentowanych zachorowań w naszym kraju. Jeśli jednak pamięć mnie nie myli, to w tygodniu poprzedzającym gig (samo Bleib Modern dzielące tego wieczoru scenę z NNHMN zobaczyłem w niedzielę) zaliczyłem jeszcze dwie dodatkowe imprezy, więc medialne doniesienia niespecjalnie zajmowały w tamtym czasie moją głowę. Nie wierzyłem, że wirus będzie miał większy wpływ na moje życie, więc potraktowałem to wydarzenie, jak każde inne. Oj, jak bardzo się myliłem.
Mamy teraz kwiecień roku 2021, a ja od - teraz już pamiętnego - koncertu Bleib Modern nie uczestniczyłem w żadnej innej imprezie tego typu zorganizowanej w zamkniętej przestrzeni klubowej. Zaraz po 8 marca 2020 roku rozpoczęła się seria zamknięć, obostrzeń, lockdownów, wzrastającej liczby zachorowań i pomimo zaliczenia kilku ciekawych inicjatyw muzycznych pod chmurką, w klubie piwa już od tego czasu nie wypiłem i muzyki nie posłuchałem. Tęsknię okropnie, a ironią jest to, że stojąc ponad rok temu pod sceną, nie czułem niczego wyjątkowego. Bleib Modern oraz grający zaraz przed nim duet NNHMN dali ciekawe koncerty, ale nie takie, które przeszłyby w normalnych warunkach do historii. A jednak.
Podejrzewam, że członkowie zespołu czuli się w tamtym okresie podobnie. Zagubieni, pozbawieni ważnej części swojej działalności i ważnego źródła samofinansowania, nie wiedzieli, co począć. Pewnie chwilę zajęło im odnalezienie się w tej sytuacji. Jeśli nie koncerty, to może nowa płyta? Pomysł dobry, bo czasu wolnego było więcej niż zazwyczaj, a nowych, trudnych do zdefiniowania emocji jeszcze więcej. Jestem dość sceptycznie nastawiony do płyt powstałych w tak zwanym okresie epidemii, bowiem ilość wolnego czasu nie zawsze idzie w parze z kreatywnością, ale niemieckiej grupie wyszło to na dobre. Nagrała jak dotąd najlepszy album w swojej karierze.
Zespół przyłożył się nie tylko do produkcji, korzystając z usług profesjonalnego studia oraz producenta, ale też do samych kompozycji. Pozornie w sferze brzmienia nie zmieniło się wiele, ale podciągnięcie jakości tych dwóch elementów spowodowało wytworzenie zdecydowanie większej głębi skomponowanego materiału. Bleib Modern łatwo było wcześniej zarzucać przesadne inspiracje Joy Division, co spotyka większość zespołów grających mroczną odmianę post-punka w mało charakterystyczny sposób, ale "Afraid to Leave" przekreśla te skojarzenia. Sytuuje grupę bliżej współczesnych twórców gatunku - Ritual Howls czy Soft Kill. Emocje wypływające z głosu Philippa Läufera są tu autentyczne, a gotycka, ponura aura zawarta w muzyce nabrało bardziej autorskich rys.
"Afraid to Leave" wyróżnia się również naprawdę dobrze napisanymi piosenkami. Na szczególne wyróżnienie zasługuje utrzymane w wolnym tempie, okraszone przepięknymi, melancholijnie zawodzącymi partiami gitary "Soaked", a do tego stanowiące przeciwwagę, rozpędzające się i romansujące z shoegazem "Walls"; skrywający potencjał przebojowy (głównie dzięki wyeksponowanej partii basu i drżącemu głosowi Läufera) "Glow" czy buzujący emocjami, nieco pogodniejszy w sferze muzycznej "Portrait". To tylko kilka przykładów starannych i przykuwających uwagę aranżacji, a warto dodać, że całe "Afraid to Leave" może pochwalić się bardzo równym poziomem i spójnym nastrojem.
Mam nadzieję, że wspomnienie o koncercie, który na ten moment był moim ostatnim kontaktem z muzyką na żywo w klubie wkrótce zmieni się w zwykłą anegdotkę opowiadaną znajomym przy okazji. Na imprezie klubowej oczywiście. Dobrze jednak, że Bleib Modern nie pozostanie w mojej głowie tylko z tego powodu - "Afraid to Leave" to na tyle dobre wydawnictwo, że mogę je szczerze polecić i czekać na kolejne równie udane albumy niemieckiej grupy.
Icy Cold/2021