Sypialniany lo-fi post-punk na debiutanckim albumie z 2017 roku czy dziwne połączenie bulgoczącego basu z cymbałkami i syntezatorem jakby wyciągniętymi z dziecięcych kołysanek na o dwa lata młodszym "Looking Through the Shades" miały urok i własny charakter, ale nie dało się nie odnieść wrażenia, że to tylko zabawa, chwilowa odskocznia od macierzystego zespołu. "Life is Not a Lesson" to z kolei zupełnie inny kaliber.
Stałe pozostało w solowej twórczości Russina podejście do tego jednego elementu, którym musi cechować się każda muzyka (z "4'33''" Johna Cage'a włącznie), czyli do czasu trwania - Glitterer rzadko przekracza granicę dwóch minut i nigdy dotąd nie przekroczył trzech. W związku z tym choć "Life is Not a Lesson" zawiera dwanaście utworów, jego długość wynosi niewiele ponad dwadzieścia minut - punkowy standard. O ile jednak w punk rocku (hardcore punku czy grindcorze) mniej oznacza intensywniej, ze skondensowanym ładunkiem treści i emocji, o tyle tutaj panuje atmosfera rozluźnienia. Nie ma pośpiechu, nie ma presji, jest niemalże bukoliczna aura, którą uchwycono również na okładce.
Nawet usytuowane na samym początku albumu, przypominające Death From Above 1979, hałaśliwe "Bodies" przy całkiem wysokim poziomie energii, pasuje raczej do imprezy w szlafroku, z pizzą zamiast partnera/partnerki niż do klubowej przestrzeni (w pandemicznych realiach przebój jak znalazł), a dalej jest tylko spokojniej. Chwytliwe "Are You Sure?" to jeden z najmocniejszych momentów "Life is Not a Lesson", połączenie radosnego, wyraźnie uwydatnionego basu z refleksyjnym tekstem na temat sensu życia. Ani jedno, ani drugie nie jest pogłębione albo podszyte unikalnym pomysłem - autorem mógłby być równie dobrze zblazowany Jeff Lebowski, który akurat miał ochotę chwycić za instrument i wykrzyczeć kilka kłębiących się wraz z marihuanowym dymem przemyśleń.
Dominująca rola gitar z czasem słabnie, coraz śmielej zaczyna sobie poczynać syntezator, na którym nadal (podobnie jak na poprzednim wydawnictwie Glitterer) odgrywane są wesołe, niemal infantylne melodie i akordy. Nie ma w tym przypadku, Russin ewidentnie wymyślił klucz, zgodnie z którym układał poszczególne utwory na "Life is Not a Lesson" i można go odszyfrować jako dwukrotnie powtarzający się cykl - aż do "How a Song Should Go" (kawałku o trudach komponowania, w treści kojarzącym się z "Teksańskim" Hey) syntetyczne dźwięki zagrabiają coraz więcej przestrzeni akustycznej i kiedy nic już więcej nie pozostaje do przejęcia, ustępują miejsca grawitującemu ku post-punkowi "The End".
Od zniekształconego szumem przesterów "Didn't Want It" cykl się powtarza. Na wysokości "I Made the Call" - drugiego najmocniejszego momentu albumu - Russin na chwilę uderza w poważniejszy, wyraźnie mniej pogodny ton; a w finałowym utworze, skonstruowanym na bazie motorycznie powtarzanego pojedynczego dźwięku, wybrzmiewa jednoznaczne przesłanie - nie dajcie sobie wmówić, jak macie żyć. Proste hasło, prosta muzyka, ale podane w taki sposób, że podnoszą na duchu i trudno się od nich oderwać.
Anti-/2021