Obraz artykułu Chainsword - "Blightmarch"

Chainsword - "Blightmarch"

80%

Są takie gatunki muzyczne, które od lat nie przechodziły rewolucji. Ewolucji zresztą też nie. Stoją w miejscu, a zespoły stare oraz zespoły młode korzystają z identycznej puli patentów. Nie zapowiada to niczego dobrego, ale w praktyce wychodzi różnie, niekoniecznie na minus.

Weźmy death metal, gdzie niezmiennie dominują składowe typu blasty, rozpędzone riffy plus trochę zwolnień. Trudno jakkolwiek je przeobrazić, ale sedno leży w tym, by te wszystkie składniki obdarzyć odpowiednim ładunkiem energii - wtedy wszystko kliknie jak należy. Tej zasady trzyma się warszawski Chainsword i widać, że przychodzi im to z dużą swobodą.

 

Widać po Chainsword gatunkowe obycie i zespołową chemię. Takie hasła są wyświechtane i brzmią dosyć banalnie, ale w przypadku "Blightmarch" zyskują na znaczeniu, bo kiedy słucham nagrań młodszych deathmetalowych kapel, nie szukam wynalazków, a po prostu chociaż odrobiny własnej tożsamości wrzuconej w całą tę układankę. Warszawska załoga nie ma z tym problemu, mimo oczywistych inspiracji Bolt Thrower, które momentami popadają wręcz w plagiat, nie czuję u nich usilnego przywiązania do brytyjskiej legendy. Nie wymyślili sobie, że zabrzmią dokładnie tak, jak twórcy "The IVth Crusade", zamiast tego znaleźli w ich muzyce coś, co po podprowadzeniu byli w stanie udoskonalić i przetłumaczyć na język naszych czasów.

 

Death metal jeszcze nie umarł (podcast)

 

Przykłady w dużych ilościach nasuwają się od samego początku albumu, ale im dalej w las, tym ciekawiej. Wystarczy uważnie wsłuchać się chociażby w "Exterminatus" - znajdziecie tutaj grobową swadę w tworzeniu pozbawionych udziwnień riffów, które spinają się z sekcją rytmiczną rzemieślniczo dotrzymującą tempa motoryce gitar. Podobnie sytuacja wygląda w "Daemonculaba", gdzie mimo piłującego riffu, zadbano o rozbujany, niepozwalający na zaszufladkowanie jako deathmetalowy klon groove. Takie podejście najbardziej do mnie przemawia przy przesłuchiwaniu "Blightmarch" - te wszystkie drobne smaczki i aranżacyjne triki, które od razu wyróżniają ten album z grona całej masy epigońskich odpadów innych śmierćmetalowych debiutantów.

 

Jeśli nie wierzycie, warto cofnąć się do drugiego w kolejności "Spinehammer", gdzie szybki riff w klasycznie deathmetalowym sznycie ścięto bliższą hardcore punkowi pracą perkusji. O takie elementy właśnie chodzi. Muzycy Chainsword mają na siebie pomysł, a tajemnica sukcesu tkwi w tym, że po prostu niespecjalnie nad tym pomysłem rozmyślają i grają tak, jak akurat sobie im pasuje. Jeśli ma być Bolt Thrower, to będzie, a jeśli zapragną trochę tę konwencję urozmaicić, to ją urozmaicą. Zero stresu i napinki, tylko czysta przyjemność.

 

Debiut Chainsword to jedna z najbardziej urzekających deathmetalowych premier tego roku. Mam dużą słabość do kapel potrafiących zawrzeć cząstkę siebie w stylistyce, która specjalnie rozwojowa nie jest, a warszawiakom ta sztuka wychodzi bardzo dobrze. Następca "Blightmarch" powoli się wykluwa, więc słuchajcie i wypatrujcie, bo przy zalewie masy podobnych polskich kapel paradoksalnie trudno o takie perełki.


Godz Ov War/2021



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce