Dziwność Shaw daje o sobie znać od pierwszej zwrotki otwierającego album "Scratchcard Lanyard" nie tylko ze względu na dość osobliwy tekst (znak firmowy Dry Cleaning), ale również z powodu sposobu artykułowania kolejnych wersów. Nawet Jasonowi Williamsonowi ze Sleaford Mods bliżej jest do śpiewu, a jego ekspresja ma znacznie więcej barw i odcieni.
Nie będzie przesadą uznanie, że Shaw po prostu wypowiada szereg grawitujących ku abstrakcji zdań, nie przykładając większej wagi do melodii (poza tą bezsłowną nuconą w "More Big Birds"). Może się to kojarzyć z "Breadcrumb Trail" Slint, "Paralysed" Gang of Four albo "In the Kingdom #19" Sonic Youth, ale każdy z tych utworów był jednorazowym eksperymentem, a tutaj mamy do czynienia z całym albumem nagranym właśnie na tę modłę. Mało tego, jeżeli obejrzycie któryś z koncertów Dry Cleaning na YouTube, zauważycie, że wokalistka zespołu przez cały czterdzieści pięć czy sześćdziesiąt minut pozostaje niemalże w bezruchu. Beznamiętny głos wydobywa się z równie obojętnego ciała.
Powyższe akapity mogą sugerować, że "New Long Leg" to album do bólu nudny, ale w antycharyzmie Florence Shaw kryje się coś tak bardzo intrygującego, że trudno wyzwolić się spod jej hipnotycznego działania. Zasłuchiwanie się w tych dziesięciu utworach przypomina przyglądanie się spadającemu z drzewa liściowi albo dryfującej na powierzchni rzeki butelce, przypomina czynności, jakich nigdy nie planujemy, nigdy nawet o nich nie myślimy, ale kiedy zdarzy się, że jesteśmy ich świadkami, na chwilę wszystkie troski i cały świat znikają, a obcowanie z banałem staje się niemal metafizycznym doznaniem.
Styl Shaw jest do tego stopnia absorbujący, że przeniesienie na nią całej uwagi odbywa się bezwiednie, ale jeżeli na chwilę wyrwać się spod uroku, można ulec kolejnemu, generowanemu przez pozostałych trzech członków grupy. Najbliżej im do nowojorskiego post-punka z lat 70., ale często cofają się o dekadę wstecz, do hałaśliwego art rocka spod znaku The Velvet Underground czy nawet do krautrocka w jego najbardziej przystępnej formie (czyli na przykład "Ege Bamyasi" Can). Nie bez znaczenia jest przy tym sznyt, jaki nadał temu materiałowi producent - wieloletni współpracownik PJ Harvey, John Parish, który czuje się w tej estetyce jak ryba w wodzie.
Ukorzenienie brzmienia Londyńczyków znajduje się tak blisko pod powierzchnią każdego z utworów, że z łatwością można zidentyfikować, dokąd prowadzi, co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z zespołem zapatrzonym w przeszłość. "New Long Leg" zdaje się wręcz funkcjonować poza czasem, jako przedziwne dzieło z czwartego wymiaru, w którym oszczędne, surowe, często skonstruowane na bazie pulsującej linii basu kompozycje stanowią pretekst do opowiadania absurdalnych historii, gdzie tytuł "John Wick" nie oznacza podjęcia tematu płatnych zabójców, a raczej opowiadanie o sikaniu na czyjąś nogę, a wersy pokroju: It's chocolate chip cookie / Crappy crazy pizzas to standard. Nie będę nawet udawał, że jest inaczej - w większości przypadków nie mam pojęcia, o czym Shaw mówi, ale mówi w taki sposób, że trudno oderwać od niej słuch. Podejście Dry Cleaning jest na tyle świeże i zaskakujące, że przy debiutanckim albumie starcza za paliwo. Znacznie trudniej będzie zasilić nim drugi krążek, ale do tego czasu można z "New Long Leg" przemierzyć tysiące kilometrów.
4AD/2021