Obraz artykułu The Amenta: Polska publiczność była jedyną, która skandowała naszą nazwę

The Amenta: Polska publiczność była jedyną, która skandowała naszą nazwę

W listopadzie ubiegłego roku australijskie The Amenta reaktywowało się po siedmiu latach przerwy. Można pomyśleć, że to najgorszy możliwy moment, bo po co wznawiać działalność zespołu, skoro pandemiczne realia nie pozwalają nawet na zagranie koncertu? Ekipa z Sydney nie zamierzała jednak próżnować, czego rezultatem jest wydany w połowie lutego album "Revelator".

Słuchając nowego materiału, trudno nie odnieść wrażenia, że dla samych muzyków czas stanął w miejscu i kontynuują to, co można było usłyszeć na wcześniejszym wydawnictwie, "Flesh is Heir" z 2013 roku - połączenie blackened death metalu z elementami industrialu i natychmiast wyrywającym z miejsca groovem. Po dłuższym wypoczynku niewątpliwie są jednak w szczytowej formie.

Rozmowa z Soundrive (Timothy Pope - klawisze, sample, elektronika)

Nie byłbym muzykiem, gdyby rodzice nie zmuszali mnie do brania lekcji gry na fortepianie. Tak naprawdę chciałem grać na gitarze, lekcje fortepianu wydawały mi się nudne, ale kiedy na pierwszym spotkaniu rozebraliśmy instrument i zobaczyliśmy, jak to wszystko wygląda i działa od środka, odkryłem, że fortepian przypomina perkusję, można na nim grać jak na harfie albo jak na cymbałach. To zaowocowało trwającą przez resztę życia fascynacją do rozkładania instrumentów na drobne elementy i grania na nich w takich sposób, który przeraziłyby ich twórców.

 

Zanim zostałem muzykiem, byłem twórczo niespełniony. Nie zajmuję się muzyką na pełen etat, pracuję w telewizji, ale nie byłbym w stanie funkcjonować bez jakiegoś ujścia dla kreatywności. Muzyka jest fundamentem, który pozwala mi wykonywać wszystkie te nudne, codzienne bzdury bez poczucia, że marnuję życie.

 

Moja ulubiona muzyka z dzieciństwa to najprawdopodobniej rock'n'roll z lat 50. i 60. Rodzice puszczali kasety z dziwnymi odmianami rock'n'rolla w samochodzie w trakcie długich wycieczek i wciąż uwielbiam wiele z tych zespołów. Biorąc pod uwagę to, że w tamtym okresie właśnie taka muzyka uchodziła za pop, jest to cholernie kuriozalne. Producenci wykręcali naprawdę szalone rzeczy.

 

Moja ulubiona muzyka z ostatnich miesięcy to najnowszy album Emptiness, "Vide". Brzmi tak, jakbyś w trakcie odsłuchiwania nabawił się gorączki. Jest niepodobny do niczego, co dotąd słyszałem. Bardzo dziwne, ale pochłaniające.

 

Moi ulubieni artyści niezwiązani z muzyką to Francis Bacon, William S. Burroughs, Vladimir Nabokov, William H. Gass, David Lynch i pewnie z tysiąc innych.

 

We współczesnej muzyce najbardziej lubię nowe pomysły. Lubię słuchać muzyki, która jest zaskakująca i nietypowa. Uwielbiam, kiedy muzyka na początku jest zagmatwana i trudna do zrozumienia, aż wreszcie łamiesz jej szyfr, uczysz się jej języka i wszystko staje się jasne.

We współczesnej muzyce najbardziej nie lubię, kiedy nie ma do zaoferowania niczego nowego. Istnieją tysiące zespołów, które brzmią dokładnie tak, jak ich inspiracje. Nie mam na takie granie czasu.

 

Najbardziej w koncertach lubię te rzadkie sytuacje, kiedy wszystko idzie idealnie zgodnie z planem i można poczuć, że udało się przetłumaczyć każdy dźwięk z muzyków na publiczność, bez jakichkolwiek strat. Kiedy istnieje wyczuwalny związek pomiędzy artystą a publicznością.

 

Nasza muzyka jest porównywana do gorączkowego snu. Tych momentów, kiedy widzisz świat poprzez wywołaną chorobą mgłę i wszystko staje się pokręcone, wywrócone do góry nogami, złe.

 

Gdybym mógł sprawić, że jeden z utworów innego artysty stałby się mój, byłoby to "After the Flood" Talk Talk. Chociażby dla tego jednego dźwięku z solówki - co za niesamowicie szalony moment w pięknej piosence.

 

Gdybym mógł zadać mojemu ulubionemu artyście jedno pytanie, zapytałbym, czy mogę posiedzieć obok i popatrzeć, jak to robi.

 

Największa mądrość, jaką w życiu usłyszałem to: Wiedz, kiedy sobie odpuścić.


Gdybym w dorosłym życiu wciąż mógł robić coś, co robiłem w dzieciństwie, bawiłbym się w krzakach. Wychodziłbym z rana z plecakiem pełnym jedzenie i po prostu łaził przez cały dzień.

 

Gdybym mógł zakończyć jeden spór, który dzieli ludzi, byłby to odwieczny spór związany z tym, czy trigger na perkusji to prawdziwa perkusja, czy nie. To oczywiście dość lekceważąca odpowiedź, ale każda inna, ściślej związana ze współczesnym światem mogłaby zabrzmieć jak wymądrzanie się.

 

Polska kojarzy mi się z jednym z najlepszych koncertów, jakie zagraliśmy. To były Katowice i to był jedyny raz w całej mojej karierze, kiedy publiczność skandowała po występie nazwę mojego zespołu. Było naprawdę super.

 

fot. Emanuel Rudnicki


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce