Jakub Ziołek, Łukasz Jędrzejczak i Mikołaj Zieliński wręcz z premedytacją oplatają się nimi, zamiast przyjmować rolę Tezeusza szukającego wyjścia z labiryntu nawiązań oraz inspiracji. Badanie przeszłości to fascynujące zajęcie, ale często do tego stopnia pochłaniające, że nie starcza czasu na dopisywanie ciągu dalszego. Nowego cyklu T'ien Lai nie można w tym kontekście nazwać hołdem, próżno tutaj szukać pokłonów i nostalgii, to widmontologiczne podejście wykluczające istnienie osi czasu, sytuujące sto lat kultury popularnej w jednym zbiorze.
Pierwsze niezależne imprezy drum'n'bassowe, house'owe i dubstepowe w podziemnych bydgoskich klubikach, cyberpunkowe filmy i lektury, ścieżki dźwiękowe Vangelisa i Ryuichiego Sakamoto, kolonie w podstawówce w rytmach eurodance i rave, gry "Deus Ex" i "Half-Life" na PC, anime, latynoskie nowele i "Ziemia 2" w telewizji - trio nie zostawia miejsca na domysły i chociaż dla wielu osób wychowanych w latach 90. powyższa wyliczanka będzie jak codzienny pacierz, oczekiwanie chwytliwych hiciorów z synthwave'owymi akordami albo perkusją przepuszczoną przez gated reverb skończy się rozczarowaniem. T'ien Lai pozostaje projektem wysoce eksperymentalnym, nawet jeżeli wykorzystuje fragmenty melodii i rytmów o bardziej regularnym, wpadającym w ucho brzmieniu.
Trudno przy tak zarysowanej popkulturowej psychoanalizie wyzbyć się pokusy przeprowadzenia własnego śledztwa i doszukiwania się mniej lub bardziej dosłownych cytatów. Na przykład w zapowiadającym album "Animal City" w okolicach drugiej minuty i trzydziestej sekundy wybrzmiewa krótka melodia, której po przefiltrowaniu przez własne doświadczenia bezrefleksyjnie doczepiłem etykietę przesterowanej wariacji na temat "Crockett's Theme", najbardziej rozpoznawalnego motywu z serialu "Miami Vice", a niespełna czterdzieści sekund później raz po raz wybrzmiewają akordy żywcem wyciągnięte z "Pump Up The Jam" Technotronic... A może wcale nie?
Wielką mocą "Natures. Vol.1" jest jednocześnie swojskie i zupełnie obce brzmienie. Potrafi omamić sugestią, że znajdziecie tutaj coś znajomego, wystarczy się tylko wsłuchać, a kto by nie chciał poczuć satysfakcji towarzyszącej rozwiązaniu trudnej krzyżówki? Ostatecznie co do żadnego skojarzenia nie można mieć jednak stu procentowej pewności, są jak ta jedna scena z filmu podejrzanego w dzieciństwie, która nawiedza nas przez całe życie, ale za nic nie możemy dojść do tego, jaki był jego tytuł.
Nie wiem, czy T'ien Lai wykorzystało już istniejące elementy zaczerpnięte z innych materiałów dźwiękowych (wydaje się to mało prawdopodobne), ale kiedy tak wiele krótkich fragmentów zdaje się brzmieć znajomo, kiedy ustawianie ich w kolejne sekwencje sprawia wrażenie rezultatu umiejętnego montażu kompozytorskiego, trudno wyzbyć się skojarzeń z muzyką konkretną. Skojarzeń czysto technicznych, bo chociaż trio niewątpliwie porusza się w sferze awangardy, nie opiera się tradycyjnej notacji muzycznej tak zawzięcie, jak chociażby Pierre Schaeffer, a taneczne beaty inspirowane brostepem czy housem są eksponowane bez cienia wstydu. Efekt jest osobliwy, pozostając przy popkulturowych paralelach, można go przyrównać do "Robocopa" Paula Verhoevena - z jednej strony da się obydwa konsumować jako dzieła rozrywkowe, z drugiej jeżeli wysilić się i poświęcić im więcej uwagi, okazują się znacznie bardziej złożone i wymagające. Żadne podejście nie będzie gorsze od drugiego, a najlepiej spróbować obydwu.
Brutality Garden/2021