"Straight Outta Smogtown" to pierwsze wydawnictwo po pięcioletniej przerwie, w trakcie której miały miejsce liczne roszady personalne w sekcji rytmicznej (na czele z odejściem perkusisty Mekonga, stanowiącego trzon formacji od samego początku jej aktywności). Nieciekawe okoliczności, a także krążący gdzieś w środowisku muzycznym przesąd o teście trzeciej płyty postawił nad Terrordome wiele znaków zapytania i zawiesiły poprzeczkę wyżej niż dotychczas.
Zacznijmy od tego, co najważniejsze - sąsiedzi Smoka Wawelskiego wyszli wręcz wzorowo z konfrontacji z oczekiwaniami. "Straight Outta Smogtown" to nie tylko najlepszy album Terrordome, ale jedna z lepszych płyt wydanych w ogóle w krajowym thrashu. Mniejszy nacisk na naleciałości crossoveru celem zagęszczenia płyty i napisania bardziej intensywnych i brutalnych kompozycji okazało się strzałem w dziesiątkę. Z każdego dźwięku na albumie czuć intensywność i bezkompromisowość. Zespół pędzi na przód jak rozpędzona lokomotywa, w której zamiast węgla, głównym środkiem napędowym jest wściekłość. Słychać to zwłaszcza w wokalu Uappy, który w dużym stopniu zamienił zwykłe krzyki na wyjące wrzaski. Zatrważający ładunek złości jest zauważalny i konsekwentny na każdej płaszczyźnie albumu.
Terrordome unika pułapki związanej z pisaniem tak intensywnych kompozycji - nie zatraca jakości i celu utworów na rzecz ślepej furii. Brakuje zapadających w pamięć motywów, jakie wpadały na "Machete Justice", ale jednocześnie "Straight Outta Smogtown" udowadnia, że nie były potrzebne. Dobrze napisane kompozycje ze sporą ilością smaczków, dobrymi solówkami i umiejętną aranżacją bronią się na tyle dobrze, że "przebojowość" nie jest potrzebna, a wręcz kłóciłaby się z sensem płyty.
Cieszy także to, że chłopaki nie próbują kopiować innych brutalnych kapel bądź nieumiejętnie inkorporować wpływy innych gatunków - próżno szukać tu death metalowych, blackowych czy grindowych naleciałości. Przy całokształcie materiału nie są one po prostu potrzebne - widać, że zespół ma na celu przesunięcie granic we własnym gatunku, a nie wchodzenie w zbędne mezalianse. Dobór gości zaproszonych na płytę także pozostaje zamknięty w konwencji - pojawia się między innymi Frank Blackfire (Sodom), Manu Joker (Sarcofago, Uganga) czy Jairo Vaz Neto (Chaos Synopsis), a sesyjnie wszystkie partie bębnów na album wbił Friggi, perkusista Chaos Synopsis i Attomica.
Co ciekawe, przy nagraniu najlepszej płyty w swojej karierze, największy postęp jaki wykonał Terrordome dotyczy czegoś zupełnie innego - tekstów. Nie możemy mówić o wybitnych lirykach, które za kilka lat dzieci będą analizowały na maturze, ale obranie nowej koncepcji wyszło krakusom na plus. Terrordome poszli w bardziej politycznie zaangażowaną stronę, odrzucając w większości żartobliwe teksty z poprzednich płyt. Terrordome, który próbuje coś przekazać po prostu kupuje mnie - pierwszy raz tak wyraźnie i jasno można wskazać przyczyny stojące za nagrywaniem tak intensywnego materiału.
Warto wspomnieć o bardzo dobrej produkcji. Studio Zed, w którym nagrano i zmiksowano "Straight Outta Smogtown" stanęło za wysokości zadania. Chociaż czuć w brzmieniu ukłon w kierunku nowoczesnego thrashu, to ilość brudu (zwłaszcza w gitarach) idzie w stronę starej szkoły. Sposób ukręcenia tego albumu umiejętnie potęguje jego intensywność. Nic nie ginie w produkcji, ale zdecydowanie nie ma plastiku i polerowania każdej nutki, co niestety coraz częściej się zdarza.
Bardzo chciałbym się do czegoś przyczepić, choćby nawet dla zasady, ale oprócz takich detali jak przeciętna okładka czy gorsze niż poprzednio logo zespołu, nie mam do czego. Terrordome dojrzało na każdej płaszczyźnie, a dojrzałość nie wpędziła ich w starczy letarg. Wręcz przeciwnie - obudziła w Krakowiakach nowe, zdawać by się mogło nieograniczone pokłady furii. W lutym jest zdecydowanie za wcześnie, żeby wybierać płytę roku, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że poprzeczka w 2021 została zawieszona bardzo wysoko.
Selfmadegod/2021