To wciąż dość spora popularność, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że o Shame pisze się mniej niż o kolegach z wyżej wymienionych składów. Nawet w kontekście polskich mediów, które najpierw chwaliły zwyżkę, a później kompleksowo analizowały (oby chwilowy) spadek formy Joe Talbota i spółki. Grian Chatten wraz ze swoją grupą też gościł zdecydowanie częściej na regularnie odwiedzanych przeze mnie muzycznych stronach. A Shame? Niby w czołówce, a trochę jednak w tyle. Widać to było szczególnie w 2017 roku po Off Festivalu, gdzie hitem był koncert Idles, a o wcale nie mniej ciekawym (choć prawda, że nie tak efektownym) występie Charliego Steena z kolegami zazwyczaj pojawiało się kilka akapitów opisu mniej.
Odnoszę się do pozostałych dwóch zespołów, bowiem łączy je wiele. Nie wchodząc bliżej w zasadność tego, że są wrzucane do worka z napisem "brexitcore" (choć niżej podpisany jest zdecydowanym fanem tego określenia), to tematyka tekstów, pochodzenie geograficzne i społeczne, a także głód gry na żywo są czymś, co pozwala je ze sobą skojarzyć. Co więcej, gdy zsumować ich style, dostajemy cały obraz dzisiejszej, pogubionej (starszej) młodzieży. Niegodzącej się ze społeczną niesprawiedliwością i wyrażającej sprzeciw bezpośrednio (Idles), zagubionej i przytłoczonej oczekiwaniami (Fontaines D.C.), a także przepracowującej własne traumy i walczącej na co dzień z depresją za pomocą zironizowanego poczucia humoru i wygłupów (Shame).
Właśnie tej, odbierającej siły do życia, podstępnej i biorącej z zaskoczenia chorobie poświęcona jest w większości płyta "Drunk Tank Pink". Miejscami teksty są naprawdę osobiste i bolesne. Co więcej, stan ten wywołał pośrednio sukces zespołu. Ciągłe życie w trasie, które nie wygląda wcale tak, jak w hollywoodzkich biografiach, a przypomina raczej ten sam, bardzo długi i cholernie męczący, powtarzający się doba w dobę dzień to jedno ("Nigel Hitter"); drugie to publika, która tak samo jak jest w stanie dodać niesamowitej energii, potrafi swoimi oczekiwaniami i bezlitosną nieraz postawą "płacę-żądam" wpędzić w jeszcze większy dół ("Alphabet"). Trzecie to własny umysł i złe myśli, które potrafią być największym wrogiem ("6/1", "Snow Day", "Water in the Well", a także kilka innych).
Motyw depresji jako dominującego wątku na albumie nie jest niczym nowym nawet w kontekście angielskiej sceny, bo podobna tematyka pojawia się u wspomnianych Idles, a także w dość sporych proporcjach na "A Hero's Death" Fontaines D.C.. Shame ogrywa go jednak w trochę inny sposób. Zespół kontynuuje brzmienie z pierwszej płyty ("Songs of Praise" z 2018 roku), ale słychać, że poczynił duży progres w kwestii umiejętności wykonawczych. Z wymienionej trójki to właśnie grupa z Londynu może pochwalić się najbardziej ambitnym, trudnym do sklasyfikowania brzmieniem. U podstaw jest to post-punk, ale aranżacje zdradzają inspiracje art punkiem. Mieszanina stylów widoczna jest nawet w kontekście pojedynczych utworów. Shame zaskakuje wysokimi umiejętnościami zmiany tempa, na przykład w rozmarzonym, noiserockowym "Born in Luton" czy singlowym, zgrabnie udającym przebojowość "Water in the Well". Uwagę zwraca również wysoki poziom oddawania emocji zawartych w tekstach za pomocą muzyki, tak jak w obłąkańczo-tanecznym "March Day" lub agresywnym, slowcore'ującym "Snow Day". Ponadto Shame nie boi się wykorzystywania nowych środków stylistycznych, chociażby w kończącym płytę "Station Wagon" - nerwowym post-rocku, którego niepokojący nastrój podbija użycie dźwięków fortepianu.
Być może pozycja "tego trzeciego" wcale nie jest taka zła? Jeśli pozostajesz sobą, nie gonisz bardziej znanych nazw i masz swobodę twórczą, to jest szansa, że nagrasz coś wyjątkowego. Takiego jak "Drunk Tank Pink" - płyta, której prawdziwe przesłanie oraz brzmieniowe smaczki da się odkryć dopiero po kilku odsłuchach.
Dead Oceans/2021