W pierwszej można sobie wyobrazić Slowthaia tańczącego na stole w samych gaciach, rzucającego butelkami, rzucającego siebie na potłuczone szkło i rozgryzającego je jak kostki lodu. "45 Smoke" otwiera album potężnym, grime'owym beatem sparowanym z wręcz stereotypowym tekstem o trudach życia w nieprzyjaznej okolicy, w otoczeniu ćpunów, pijaków i innych zakapiorów.
Podwórkowa martyrologia to immanentny element hip-hopu, ale Ty daleki jest od powielania banałów, a sięganie po slang lokalny oraz karaibski (jego matka ma korzenie sięgające Barbadosu) sprawia, że bez wnikliwej analizy niektóre wersy mogą wydawać się bardziej enigmatyczne niż "Finneganów tren" Jamesa Joyce'a. Nie można zresztą narzekać na powtarzalność inspiracji, skoro życie serwuje powtarzalność doświadczeń. To do niego można mieć pretensje o to, że kolejne pokolenia mierzą się z tymi samymi problemami, z biedą, z używkami i z depresją; a nie do Slowthaia, że bez pardonu wylicza stałe elementy tego niechlubnego repertuaru.
Większa część pierwszej połowy "Tyron" to dokumentacja potyczek z przyziemnymi trudami, które nigdy takimi nie powinny się stać. Wyraźne są w niej gniew oraz buntownicze nastawienie odziedziczone po brytyjskim punk rocka. W "Mazza" poruszona zostaje kwestia używek i myśli samobójczych (ale A$AP Rocky'emu chyba nikt nie zdążył objaśnić tematu, bo chociaż jego linijki stylistycznie pasują perfekcyjne, kluczenie wokół tematu Nowego Jorku i swoich ziomków nijak ma się do reszty tekstu); "Vex" dotyczy wyidealizowanych awatarów kreowanych w mediach społecznościowych; a "Play With Fire" to uchwycenie weltschmerzu w kompleksowym wydaniu. Ostatni z tych kawałków jest zarazem wstępem do drugiego aktu - tempo zwalnia, beat grawituje w kierunku boom bapu, w tekście nadal jest zadziornie, w podkładzie już bardziej melancholijnie.
"I Tried" rozgania czarne chmury, a przynajmniej takie sprawiają wrażenie pobrzmiewające na drugim planie chórki, pojedyncze szarpnięcia za samplowany kontrabas czy gitarowe melodie przyprawione szumem wysłużonego winyla. Czuć tutaj soul, czuć R'n'B, ale już pierwszy wers nie pozostawia złudzeń - I tried to die (The pain won't hide) to zdecydowanie nie jest wstęp do pościelowej ballady. Podobnie jak ta sama scena w operze może zostać odebrana albo jako tragiczna, albo jako komiczna w zależności od kontekstu, jaki tworzą muzycy ukryci w orkiestronie, tak na "Tyron" dokładnie te same tematy tekstów wzbudzają odmienne odczucia. W pierwszej połowie Ty walczy, gryzie i tupie; w drugiej zasępia się nad swoim życiem i uderza w refleksyjny ton. Na ogół ponury, choć zdarzają się przejaśnienia - na przykład wzniosłe "NHS", która dałoby się wpasować w album Brockhampton.
W odróżnieniu od "Nothing Great About Britain", na drugim albumie Slowthai stroni od tematów zahaczających o politykę. Tym razem pozwala sobie na introspekcje, które co najwyżej mogą utwierdzić w przekonaniu, że ludzkie losy rozgrywają się jednakowo - nie ważne, czy mieszkasz na Bronksie w latach 80., na Śląsku w latach 90. czy w niewielkim brytyjskim mieście w dzisiejszych czasach. Wyrazisty kontrast w środku albumu, jego całościowa różnorodność (podsycana przez tak odmiennych gości, jak Denzel Curry, Deb Never czy James Blake) i przede wszystkim szczerość nadają mu jednak wyjątkowe przymioty. Nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że Ty rozwinął się, jest dzisiaj twórcą o znacznie szerszym wachlarzu umiejętności i potrafi tę samą emocję przekazać na szereg różnych sposobów, a to sztuka wyjątkowo trudna.
Method Records/2021