Obraz artykułu Asphyx - "Necroceros"

Asphyx - "Necroceros"

81%

Mam słabość do projektów Martina Von Drunena. Nie chodzi nawet o to, że białowłosy holender dysponuje jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) wokali w historii death metalu, ale przede wszystkim o to, że jest w swojej twórczości bardzo konsekwentny. Każdy projekt ma wyraźne, wspólne mianowniki, określone zagrywki, w których Von Drunen czuje się jak ryba w wodzie. W dodatku Asphyx od lat jest w wybornej formie i co rusz wydaje doskonałe albumy, a to wzmogło apetyt na "Necroceros".

Asphyx A.D. 2021 urzeka przede wszystkim naturalnością - od pierwszych do ostatnich minut słychać, że zespół czuje się pewnie w obranej przed laty stylistyce i to do tego stopnia, że nie próbuje sprawdzonej formuły zmieniać, silić się na nowe rozwiązania czy docierać do szerszej grupy odbiorców. Jednocześnie kwartet z Holandii wciąż ma wystarczająco dużo pomysłów i werwy, by uniknąć zjadania własnego ogona. Udowadniają, że prędko nie zejdą z tronu death/doom metalu, na którym rozsiedli się dawno temu. Nawet liczne zmiany personalne na przestrzeni ostatnich lat (poważne do tego stopnia, że obecnie w Asphyx nie gra żaden z oryginalnych członków zespołu) nie są w stanie tego zmienić.

 

Ciężkie, ociekające smołą riffy wraz z mocną pracą perkusji, pełną precyzyjnych, wolnych uderzeń doskonale dopełnia wyjący wokal Von Drunena. W produkcji zachowano odpowiedni brud, dzięki czemu słuchając tego albumu bez dodatkowych informacji, zapewne miałbym problem z podaniem dekady, w której powstał. Jednocześnie nieco bardziej melodyjne niż dotychczas solówki z wielkim smakiem przebijają się przez walcowe riffy i dodają smaku. Nie są to słodkie, lukrowe zagrywki, a ciekawe partie urozmaicające dobre numery (których siła często bierze się właśnie z toporności).

 

W beczce miodu znalazła się jednak duża łyżka dziegciu, który z zaskakującą wręcz skutecznością potrafi wykrzywić twarz - "Three Years of Famine", najdłuższa kompozycja na "Necroceros". O ile na pozostałych dziewięciu numerach mucha nie siada, o tyle ten prawie ośmiominutowy koszmarek ciągnie się tak długo, że - zgodnie z tytułem - można odnieść wrażenie, jakby trwał trzy lata. Utwór miałki, nudny, zbyt grzeczny względem reszty płyty i najzwyczajniej w świecie niepotrzebny. Całe szczęście następujący po nim "Botox Implosion" nie dość, że jest najlepszym utworem albumu, to jeszcze zaczyna się wyjątkowo intensywnie. Jakby zespół chciał natychmiast zmyć niesmak po blamażu, jakim okazała się rozwleczona kobyła o trzech latach głodu.

 

Warto wspomnieć o okładce - emanująca zieloną poświatą, przywodząca na myśl prozę H.P. Lovecrafta szkarada nie tylko doskonale się prezentuje, ale pasuje także do całości materiału. Nie ma tutaj zaskoczenia, Asphyx zawsze przykłada wagę do warstwy wizualnej, sięga po grafiki na najwyższym poziomie i ponownie wsparł ich w tym Axel Hermann (współpracownik także Morgoth, Grave czy Sodom).

 

Lubię obcować z materiałami, których największą siłą jest dostarczanie dokładnie tego, na co się nastawiałem. Asphyx od lat nie zaskakuje, w swojej konsekwencji znalazł siłę i dopracował ją do perfekcji. Całościowo "Necroceros" porywa, a z takimi przedstawicielami można być pewnym, że stara szkoła death metalu prędko nie umrze.


Century Media/2021



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce