Kryzys udało się z czasem zażegnać, podobnie jednak jak Celeste czy Bicep, także zespół z Manchesteru utknął w limbo. Już byli w ogródku, ale niespodziewanie musieli rozbić w nim namiot i wciąż czekają na odpowiednią okazję, by podbić świat. Wyzwanie jest o tyle bardziej wymagające, że siła Pale Waves ma źródło przede wszystkim w kontraście - zestawieniu ponurego, emo-popowego wizerunku z lukrowanymi refrenami. Pozostawieni sam na sam z muzyką odbieraną za pośrednictwem streamingu prawdopodobnie nie docenicie jej w pełni.
W recenzji "My Mind Makes Noises" pozwoliłem sobie na zestawienie Pale Waves z Shakespears Sister, a zwłaszcza ich największym przebojem - "Stay" i wciąż uważam, że lepszego porównania nie ma. Z "Who Am I?" odsączono jednak najmroczniejsze z cech charakterystycznych brzmienia zespołu, wygładzono je do jeszcze bardziej popowego i cukierkowego (z posmakiem lukrecji w postaci tekstów pokroju: How long 'til we fall to pieces? It's too much to take Are we about to break?), a to maskuje jego dwoistą naturę i wzbudza skojarzenia raczej z Avril Lavigne. Heather Baron-Gracie wcale by się zresztą nie pogniewała za umieszczenie jej akurat w tej szufladce, sama często wskazuje kanadyjską buntowniczkę na zleceniu dużej wytwórni jako ważną inspirację (podobnie jak chociażby Ca$hrina czy Soccer Mommy), ale bez odpowiedniego zdystansowania (na wzór na przykład Ashnikko w utworze "L8r Boi") zdarza się jej popadać w naśladownictwo, a naśladowanie Lavigne nawet przy ogromnych złożach sentymentu musi wypaść blado.
Najmocniejsze momenty albumu to single. "Change" i "She's My Religion" to jedne z tych monumentalnych piosenek o przyziemnych uczuciach, jakimi na początku XXI wieku byliśmy karmieni razem z czarnym lakierem do paznokci i plakatami Billa z Tokio Hotel. Jest skoczny beat perkusyjny, jest gitara akustyczna, jest chwytliwy refren, który trudno wyrzucić z głowy i desperacko odśpiewywane wersy pokroju: You've hurt me a thousand times before. Zdecydowanie najciekawszy spośród tych jedenastu kawałku to z kolei "Easy", porównywalnie patetyczny, również opowiadający o rozterkach sercowych w prosty, dosłowny sposób, ale wzbogacony wyrazistymi partiami syntezatorowymi i jątrzącym się w jego sercu mrokiem. To przy okazji najwyraźniejsza reminiscencja "My Mind Makes Noises", szkoda, że odosobniona.
W tekstach Baron-Gracie nie ma miejsca ani na poezję, ani na subtelność. Bez skrępowania odśpiewuje: Sexuality isn't a choice / Don't let anyone say it's wrong albo: You don't own me / And I'll do whatever I want to / 'Cos I'm a psycho / But that's fine though i chociaż ma to specyficzny urok, raz po raz granica kiczu zostaje przekroczona. Na przykład historia o zrezygnowaniu ze sławy i pieniędzy na rzecz prawdziwej miłości w "I Just Needed You" trąci żebraniem o wzruszenie słuchacza/słuchaczki niczym naciągany list miłosny do rodzicielek z "Mama" Spice Girls; a "Odd Ones Out" to gotowy materiał do samodzielnego odtwarzania w warunkach domowych, po romantycznej kolacji i z akustykiem w dłoni.
Kicz to immanentna cecha Pale Waves, ale na drugim krążku ujarzmienie go okazało się znacznie trudniejszym wyzwaniem. To wciąż przejaskrawiony, bezwstydnie przebojowy zespół, który dla osób wychowanych na początku tego stulecia może okazać się pokusą nie do odparcia, a jednak trudno nie odnieść wrażenia, że "klątwa drugiego albumu" dopadła go i nie pozwoliła na wydobycie pełnego potencjału.
Dirty Hit/2021