Obraz artykułu Steven Wilson - "The Future Bites"

Steven Wilson - "The Future Bites"

85%

Każdy zna to uczucie, gdy po podjęciu setek prób nagle można przeprosić się z czyjąś twórczością. Wynika to z wielu czynników - od krótkotrwałego impulsu, po drastyczną zmianę kierunku obranego przez artystę. Nagle zaczynasz czuć, że jego przekaz wszedł na ten poziom, gdy możesz się z nim utożsamiać, znaleźć w nim coś swojego.

Modyfikacje stylistyczne są bronią obosieczną - skoro przyciągają wcześniej nieprzekonanych słuchaczy, z pewnością odepchną kilku zagorzałych szalikowców. Tak jest właśnie ze Stevenem Wilsonem, który po złożeniu do trumny Porcupine Tree, regularnie funduje swoim fanom załamania nerwowe. To podejście odważne i jednocześnie kontrowersyjne, co wyjątkowo cieszy, bo w parze z konceptem, idą bardzo dobre piosenki.

 

W przeszłości miewałem problemy z dokonaniami Wilsona. Nie przepadałem za wielbionym w progresywnym światku Porcupine Tree, wyczuwałem w tej muzyce pretensje do bycia quasi-oświeconym produktem dla snobów ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie. Sytuacja identyczna, jak w przypadku Tool, co już samo w sobie pokazuje, o jakich poziomach ego możemy mówić. Szczęśliwie, kilka lat temu Steven Wilson najwidoczniej przemyślał kilka spraw i przedefiniował swoją myśl kompozytorską. Poskutkowało to wydaniem płyty, która - mimo że mamy dopiero luty - z pewnością zajmie wysokie miejsce w moim podsumowaniu 2021 roku.

 

Skąd biorą się kontrowersje wokół bohatera tego tekstu? Ano stąd, że Wilson prawdopodobnie na dobre pożegnał się z łatką wybawiciela rocka progresywnego. Poczuł, że w ramach tego nurtu przekazał wystarczająco wiele i pora na zmiany. Warto dodać, że bardzo udane zmiany. "The Future Bites" to najwyższej klasy przelot po współczesnej muzyce popularnej. Brzmi ogólnikowo? Może i tak, ale w ramach tego krążka dostajemy zarówno autorskie podejście do popu, kilka skoków w stronę indie rocka oraz ambient i echa elektroniki. Początkowo byłem nieco przerażony, że za temat z pozycji neofickiej zabiera się pięćdziesięcioparoletni pan, ale niepotrzebnie. Całość brzmi niezwykle elegancko, nie czuć w tym żadnej nuty fałszu czy prób usilnego zdobycia nowych słuchaczy.

 

Melodie płyną z gracją, utwory spajają dobrze napisane zwrotki i refreny, które szybko zaczniecie nucić. Weźmy choćby singlowy "Self", gdzie auto-tune'a ożeniono z nośną partią wokalną w tradycji współczesnej nowej fali typu White Lies czy choćby Foals. W ucho wpada też "12 Things I Forgot", który ukazuje, jak brzmiałaby Abba przetłumaczona na XXI wiek. Trudno wychwycić na tym materiale wyraźnie słabszy moment albo zapychacz. Wilson nie ma żadnego problemu z dynamicznym przemieszczaniem się w obrębie różnych gatunków. Brzmi to zupełnie tak, jakby wątki obecne na najnowszym krążku były w jego muzyce od zawsze. Po tym łatwo poznać sprawnego twórcę. Jeśli nie wierzycie, odsyłam do odsłuchania "Personal Shopper" z tym dyskotekowym beatem, którego nie mogę przestać wystukiwać już od kilku dni.

 

Przy okazji premiery "To The Bone" z 2017 roku, dziennik The Guardian określił Wilsona najbardziej utytułowanym brytyjskim artystą, o którym nie macie pojęcia. Jeśli faktycznie tak jest, to koniecznie zacznijcie przygodę z jego twórczością od szczegółowej lektury "The Future Bites". Właśnie takich przebojów opowiadających o dystopijnej wizji świata potrzebujemy w czasach pandemii.


Caroline International/2021



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce