"Spine-Tinglin" - taki tytuł nosi jeden z największych parkietowych "hitów" mijającego roku, choć słyszała o nim zaledwie garstka osób... czyli mniej więcej tyle samo, ile w 2020 mogło na parkiet wejść bez łamania zakazów i obostrzeń. Ten ekstremalnie przebojowy utwór (wyraźnie nawiązujący do amerykańskich trendów z pierwszej połowy lat 70.) to doskonały wabik - po jego przesłuchaniu, trudno sobie odmówić sprawdzenia pozostałych piętnastu kawałków na liczącym blisko osiemdziesiąt minut albumie i dopiero wtedy zaczyna się magia.
J Deeh (The Scroll to jego jednoosobowy projekt) jeszcze kilkukrotnie udowadnia, że ma wyjątkowy talent do pisania wpadających w ucho melodii, ale im dalej, tym częściej stosuje nietypowe rozwiązania, próbuje udziwnić kompozycje, przełamać skoczne refreny elektronicznym noisem albo wyrwanymi z kontekstu samplami. Najlepszy przykład to "The Tarring Of Diamonds, Glitter And Jewels", którego rytm wzywa do tańca i nie znosi odmowy, a zarazem jest sabotowany hałasami zmuszającymi do refleksji, czy naprawdę ktoś mógłby puścić coś takiego na klubowej imprezie. Wątpliwości nie ma jednak co do tego, że właśnie ta dwoistość, zgrabne przeskoki ze skrajności w skrajność i brak gatunkowej przynależności wyróżniają "Zizi Mortel".
Nie trzeba się nawet domyślać, skąd kanadyjski producent czerpie inspiracje - w opisie albumu sam wymienia szereg postaci i zespołów, które odcisnęły na nim piętno. Pozostaje tylko przypasować utwór do osoby - w wyciszającym, skomponowanym na bazie kilku pojedynczych akordów i subtelnego wokalu "Storm Comin'" można usłyszeć echa twórczości Tori Amos; "Mouthful Of Sand" to laurka dla Davida Bowiego (jest ich tutaj zresztą najwięcej); patetyczne, ale nie przekraczające granicy kiczu "Kiss Me Before The Bad Stuff Comes" przypomina Primal Scream; a w "The Tarring Of Diamonds, Glitter And Jewels" pobrzmiewają fascynacje Pet Shop Boys. Każdą z tych osób łączy zresztą swoboda w pisaniu lekkich i przyjemnych melodii oraz zestawiania ich z bardziej wymagającymi, abstrakcyjnymi pomysłami.
Największe zaskoczenie przynosi zestawienie "Zizi Mortel" z innymi, nagrywanymi od piętnastu lat albumami The Scroll. Dotąd była to przede wszystkim retro-elektronika, czasami spod znaku Jeana-Michela Jarre'a, czasami grawitująca w kierunku oldschoolowego EBM, a w jeszcze innych przypadkach wpisująca się w szczytowy moment popularności synthwave'u. J Deeh zawsze miał talent do pisania piosenek, ale dotąd wydawał się być człowiekiem powołanym do dostarczania doznań wyłącznie natury ludycznej. Ponury okres w życiu prywatnym choć nie jest na nowym albumie często słyszalny, musiał w jakiś sposób uszlachetnić jego twórczość, przemienił go w artystę snującego niesamowitą, wyjątkową wizję, który świata pewnie już nie podbije, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że zdoła to zrobić z sercami tych osób, które w odmętach internetu natchną się na "Zizi Mortel".
wydanie własne/2020