Nie było jej potrzebne, bo przecież dzisiaj cyfrowy singiel ma znacznie większą siłę rażenia niż wytłoczona płyta albo nawet jej zawartość umieszczona na Spotify czy innej platformie streamingowej. W odróżnieniu od Chance'a, Nasty nie poszła jednak na łatwiznę i nie potraktowała nagrania debiutu jak odhaczenia kolejnego obowiązkowego punktu. "Nightmare Vacation" to najciekawsze i najbardziej różnorodne wydawnictwo w jej katalogu, a przede wszystkim dokumentacja artystycznego rozwoju.
"Candy" jako wstęp sprawdza się idealnie, podsumowuje wszystko, co dotąd mogło się kojarzyć z twórczością raperki z Maryland - wyrazisty, trapowy beat; uderzania basu, od których subwoofer zaczyna tańczyć; agresywnie wypluwane wersy i dosadne teksty. To połączenie jej najbardziej zadziornej twórczości (z okresu "Sugar Trap 2") z najbardziej przebojową (z nagranego wraz z Kennym Beatsem "Anger Management"). Następny etap to odsłanianie kolejnych stadiów ewolucji i zaczyna się od falstartu - "Don't Like Me" z futurystycznym, syntezatorowym podkładem, nadużywanym auto-tunem i gościnnym udziałem Gucci Mane'a oraz Dona Tolivera wypada nudno, monotonnie i nijako. Im jednak dalej, tym coraz bardziej oczywiste staje się to, że cichymi bohaterami tego wydawnictwa są Dylan Brady i Laura Les, czyli 100 Gecs.
Sięgnięcie po hyperpopową estetykę to odważny ruch. Wpisane w jej charakterystykę tendencje do potęgowania muzycznych trendów do przerysowanych rozmiarów jednoczą nawet te osoby, które na co dzień toczą bój o wyższość oldschoolu nad trapem albo trapu nad oldschoolem. Obydwie strony równie często wyrażają niechęć do ekstremalnie wysokich dźwięków zniekształconych wokali skontrastowanych z ekstremalnie niskim dudnieniem basu i radosnymi, lukrowanymi rytmami. To przesłodzone brzmienie z gorzkawą niespodzianką we wnętrzu doskonale pasuje jednak do wizerunku Nasty i każdy z czterech kawałków, pod którym podpisało się to trio okazuje się najbardziej charakterystycznym i godnym uwagi momentem "Nightmare Vacation".
"Pussy Poppin" to bezdyskusyjnie numer jeden - uzależnia dosłownie po dziesięciu sekundach, w których mieszczą się nerwowo odgrywana, krótka melodia, klasyczny baby scratch i dwa bezpruderyjne wersy o erotycznym zabarwieniu. Aura lat 80. jest tutaj wyraźnie wyczuwalna i wyraźna jest także perspektywa na objęcia funkcji parkietowego hitu. Do tego miana pretenduje także "OHFR?", bliskie materiałowi z "Sugar Trap 2", ale poddane subtelnej transformacji. "Let It Out" grawituje z kolei w kierunku trap metalu spod znaku Scarlxrda, a "iPhone" to hyperpop w najczystszej postaci.
Jak przystało na album dokumentujący poszukiwania, zdarzają się pomysły chybione, chociażby wyczekiwany duet z Trippie Reddem. Próba odtworzenia emo trapowej melancholii zakończyła się fiaskiem, zabrakło wyczucia i w zakresie tekstu (niezbyt przekonujące wyznania o próbach znalezienia miejsca na świecie w ustach osoby, która przez cała resztę albumu udowadnia, że bierze ze świata wszystko, na co tylko ma ochotę), i w zakresie podkładu (samplowana gitara brzmi jak wygenerowana przez komputer, do którego wprowadzono szereg emo trapowych utworów i opracowano na ich bazie algorytm), ale już sama odwaga do wychodzenia poza strefę komfortu jest godna pochwały.
"Nightmare Vacation" to album z rodzaju tych, które na chwilę zatrzymują pędzącą artystkę, pozwalają podejrzeć jej pomysły i inspiracje, ale prawdopodobnie już teraz, kilka dni po premierze, Nasty znajduje się w zupełnie innym miejscu. Oby tylko w swoich poszukiwaniach jak najczęściej napotykała 100 Gecs, bo nie sposób nie odnieść wrażenia, że gdyby kolejny dłuższy materiał nagrali we troje, miałby jeszcze większa moc.
Sugar Trap/2020