Obraz artykułu King Gizzard & The Lizard Wizard - "K.G."

King Gizzard & The Lizard Wizard - "K.G."

65%

Szesnaście albumów w dziesięć lat - tempo Australijczyków jest zabójcze, a moment kulminacyjny to rok 2017, kiedy wydali aż pięć krążków. Za nadproduktywnością nie zawsze idzie jednak wysoka jakość i chociaż King Gizzard & The Lizard Wizard dotąd noga nie powinęła się, tym razem ulegli bezpiecznym rozwiązaniom i zachowawczości.

Poprzednie wydawnictwo to "Infest the Rats' Nest", gdzie niespodziewanie skręcili w kierunku thrash metalu i stoner rocka, a w dodatku od jego premiery minął ponad rok, więc fani/fanki przyzwyczajeni do regularnego dokarmiania mogli odczuć nieznośny głód, a te osoby, którym najbliższe jest psychodeliczne oblicze King Gizzard, prawdopodobnie przyjęli "K.G." jak zakończenie postu. To ten stan, kiedy suchy chleb smakuje jak najpyszniejszy rarytas na świecie, ale kiedy już się nim napchacie, wcale nie będziecie mieć ochoty na dokładkę.

 

Najmocniejszy punkt albumu to utwór najmniej pasujący do całej reszty - ekstremalnie przebojowe, zainspirowane raczej latami 80., a nie 60. (jak to zazwyczaj u King Gizzard bywa), skonstruowane na bazie syntezatorowych hooków zaczerpniętych wprost z muzyki disco i doprawione egzotycznym brzmieniem surmy "Intrasport". Jeżeli intryguje was muzyka Tame Impala, ale macie wrażenie, że zrobili o jeden krok za daleko w kierunku komercyjnego ugrzecznienia, będziecie zapętlać ten kawałek w nieskończoność. To doskonały dowód na to, jak twórcze i otwarte umysły spotkały się w tym zespole, a gdyby całe "K.G." zostało utrzymane w zbliżonym duchu, mogłoby się okazać jednym z najmocniejszych punktów w dorobku ekipy z Melbourne.

 

Nie tylko na nowym albumie nie ma ani jednego utworu podobnego do "Intrasport", nie ma takiego również w całej dyskografii Króla, czego nie można niestety napisać o wszystkich pozostałych. Najwięcej punktów wspólnych można odnaleźć na wydanym w 2017 roku "Flying Microtonal Banana", chociażby dlatego, że obydwa zainspirowała muzyka Bliskiego Wschodu, a szczególnie powszechne w niej skale mikrotonowe. Co wówczas było oryginalnym i godnym podziwu eksperymentem, teraz zdaje się odtwórcze, a "Automation" i "Nuclear Fusion" albo "Straws In The Wind" i "Melting" tworzą pary kompozycji o zbyt podobnych konstrukcjach.

 

Z jednej strony nie ma na "K.G." ani jednej minuty, którą można by uznać za zbędną czy nieudaną, z drugiej trudno oddzielić nowy album od kontekstu, czyli szeregu innych wydawnictw, na których Australijczycy zawsze starali się przekazać coś nowego. Wokół tej umiejętności skonstruowano tożsamość King Gizzard & The Lizard Wizard - to zespół, który zawsze zaskakiwał i jedynym oczekiwaniem przed każdą kolejna premierą było oddalenie się w nieznane. Rozczarowanie jest tym większe, że psychodeliczne-disco z "Intrasport" brzmi fenomenalnie i gdyby pójść za ciosem, na nasze ręce zostałby oddany kolejny nieśmiertelny klasyk. Nieznaczny to bynajmniej, że "K.G." nie słucha się z przyjemnością - to solidny, trzymający wysoki poziom materiał z tym jednym mankamentem, że mógłby stać się czymś znacznie większym.


Flightless/2020



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce