"Futurę" trawi dolegliwość najboleśniejsza - nuda. Jednoznacznie kiepski album i chłodne przyjęcie fanów/fanek może podsunęłyby myśl, że warto spróbować inaczej, a bezpieczna nijakość to zachęta do zachowania status quo. Pozwali na tak gładkie przejście w ciąg dalszy "Audiotele", jak zmiana "dwójki" na "trójkę" w ostatnich częściach "Powrotu do przyszłości", choć wszystko wskazywało na to, że właśnie krok wstecz i zerknięcie w przeszłość okazałyby się odważniejszym ruchem. To nie muszą być znowu nawiązania do jazzu i bity lo-fi, syntezator służy Schafterowi równie dobrze, byle nie zachowawczy trap, od którego aż mdli, byle nie teksty o nieistniejącym bogactwie i innych przekalkowanych banałach.
"Futura" na ogół brzmi tak, jakby dobierano podkłady zgodnie z kryterium prognozowanych na kolejne miesiące trendów i nie byłoby w tym niczego złego (w końcu Schafter to nie Dezerter, to nie buntownicze priorytety), gdyby nie kilka momentów, kiedy da się wyczuć, że Schaftera stać na więcej. Chociażby "Paryż z okna", który wbrew nazwie przypomina raczej Stany Zjednoczone i to z przełomu wieków, z pogranicza popu i R'n'B; nastrojowe "Mało mi wciąż" albo bujające błyskawicznie wpadającym w ucho groovem "Für Jenny". Pomysłów nie brakowało, a jedynie odwagi do zdjęcia stopy z hamulca i wyprzedzenia siebie samego.
Nawet tyle dobrego nie da się wycisnąć z tekstów, nawet po wycięciu irytujących wtrąceń w języku angielskim. W pierwszym z brzegu "3.5 Karrat" pada między innymi: Gonię bankroll, jakby był androidem, co sugeruje wcielenie się w postać Ricka Deckarda z "Łowcy androidów", ale chwilę później Schafter dorzuca: Ja się czuje jak Vangelis... Czyli jak? Vangelis to autor ścieżki dźwiękowej do tego cyberpunkowego klasyku, a nie jeden z jego bohaterów, a w dodatku człowiek bardzo niechętnie spoglądający na alkohol i narkotyki, niezainteresowany dobrami materialnymi, które mrożą szyję. Przez ponad pięćdziesiąt lat udowadniał, że branża muzyczna nie ma nad nim władzy, że nie będzie grał według jej zasad... Schafter jako Vangelis? To nie pasuje ani na potrzeby metafory, ani na potrzeby zwrotki, ani tym bardziej jako porównanie w życiu rzeczywistym. Jedyny powód, dla którego podobne nawiązania pojawiają się na "Futurze" to moda na nie. Bezrefleksyjna, pusta, napuszona i pozerska moda, czego najlepszym dowodem jest ostatni wers: I don’t netflix and chill, I just VHS and fuck, VHS and fuck under influence of drugs.
W każdym jednym kawałku można znaleźć podobne cuda, a w dodatku również rymy pokroju restauracja / gracja / akacja i chyba jedyny ratunek to słuchać "Futury" z telefonu albo z przenośnych głośników, w tramwaju albo na spacerze, zapłacić cenę w wysokości irytowania wszystkich dookoła, a w zamian zniekształcić dźwięki do tego stopnia, by dopowiedzieć sobie te brakujące jako coś znacznie ciekawszego, niż faktycznie zostało nagrane... Tylko po co w ogóle po taki album sięgać? Mam wrażenie, że jego jedyne zastosowanie to muzyka tła, może nie z windy i nie z centrum handlowego, ale z fajeczki na szkolnej przerwie.
Pod koniec zeszłorocznej recenzji napisałem: "Audiotele" nie jest udanym debiutem, nie jest też debiutem fatalnym i może to jest najgorsze, bo średniość i nijakość sprzyjają komercyjnemu sukcesowi, a ten z kolei może spowodować zastój. Dokładnie tak się stało, "Futura" to materiał pozbawiony ambicji i odbity na kiepskiej jakości kserze, ale podtrzymuję także ostatnie zdanie tamtego tekstu: Na szczęście Schafter ma jeszcze dużo czasu (dopiero w 2021 roku będzie obchodził wejście w pełnoletniość) i na pewno to nie jest jego ostateczna forma.
Restaurant Posse/2020