Pomyślałem, że to na pewno coś, co już dawno temu zostało osławione przez pitchforki wszelkiej maści, a primavery i inne offy zdążyły przerobić Tobiasa Lilję na swoich scenach. Kilka minut z Google zweryfikowało jednak podejrzenia - okazuje się, że ten znakomity producent ze Szwecji wciąż siedzi w głębokim podziemiu.
To nie jest artykuł sponsorowany, a ja nie przesadzam. Włączcie na przykład "Frozen Lake" i wczujcie się w te rozciągnięte bity, w ponurą melorecytację i urastającą z tła na pierwszy plan syth-popową melodię. Wczujcie się w tę atmosferę lat 80., gdzie przebojowość oraz mrok zawsze szły w parze i nikomu nie zdawało się to nienaturalne. Nawet jeżeli będziecie się bronić, to od około piątej minuty przyśpieszone tempo i gwałtowny przyrost basów nie pozwolą wam na obojętność. Za mało? "There Is No Other" zabierze was na samo dno dziwnego miejsca, w którym melancholia tworzy z romantycznością nierozerwalny splot. To idealne dźwięki do słuchania we dwoje, równie znakomite do dorzucenia ciężaru dla przewlekłej samotności, a całość opatrzona znacznie mocniejszym, ocierającym się o EBM bitem.
Tryptyk "Medicine Sings" to trzy wcześniej opublikowane EPki zespolone w całość, która zyskała dzięki temu specyficzny rytm. Za każdym razem początkiem jest utwór z wyraźniejszą melodią i niemal przebojowym potencjałem ("Medicine Sings", "How to Attract Snowflakes" oraz "There Is No Other"), końcem szeroko zakrojony eksperyment na elektronicznym popie. Wszystko, co znajduje się pomiędzy, to kolejne etapy potrójnie zobrazowanego procesu, które dają poczucie wszechstronności Tobiasa Lilji (raz można znaleźć tu odwołania do współczesnej muzyki syntetycznej z rozemocjonowanym wokalem pokroju Cheta Fakera, kiedy indziej surowy, industrialny nastrój z plemiennym tłem na wzór Coil), a jednocześnie nie sprawiają wrażenia wyrwanych z kontekstu. Wszystkie jedenaście utworów tworzy spójną, taneczno-żałobną, radosno-przygnębiającą całość, której trudno wytoczyć jakiekolwiek zarzuty.
Jeżeli Tobiasowi Lilji brakuje czegoś do osiągnięcia sukcesu na międzynarodową skalę, to wyłącznie szczęścia. Gdyby za dokładnie tym samym materiałem stało bardziej rozpoznawalne nazwisko, już od dawna mielibyśmy do czynienia z falą udostępnień w mediach społecznościowych, ale może tak jest lepiej - dla słuchaczy, bo dostają coś bardziej zindywidualizowanego, dla twórcy, bo choć trafia do niewielu, to trafia z ogromną intensywnością.
Dla fanów: Chet Faker, Forest Swords, The Haxan Cloak