Jakiś czas temu, po koncercie Nilsa Pettera Molværa w gdańskim Klubie Żak, wdałem się w krótką rozmowę z kontrabasistą Jo Bergerem Myhre i wystarczyło dosłownie kilku zdań, żebyśmy odkryliśmy wspólną fascynację doomjazzem. Ja jestem jednak zaledwie biernym słuchaczem, Myhre ma swój własny projekt, którego album z przyjemnością dałem sobie wcisnąć.
Splashgirl nie są debiutantami, ich najnowszy materiał jest piątym w dyskografii, a wyprodukował go Randall Dunn, współpracownik między innymi Sunn O))) oraz Earth. Jego specyficzne podejście do tworzenia przestrzeni pomiędzy instrumentami oraz poszczególnymi dźwiękami słyszalne jest od pierwszych sekund. W utworze tytułowym Andreas Stensland Løwe rozpoczyna od pojedynczych, długo wybrzmiewających uderzeń w klawiaturę fortepianu, ale jednocześnie w tle piętrzą się hałaśliwe odgłosy przypominające przesterowany szum fal uderzających o brzeg. Tak jest już przez całą resztę albumu - z jednej strony zespół sprawnie operuje ciszą, z drugiej nigdy nie pozwala jej w pełni zapanować, pozostawiając w tle choćby szum czy basowe buczenie.
Dopiero trzecia kompozycja ("Bleak Warm Future") w pełni zdradza jazzowe korzenie jej autorów. Dunn wykonał tu kawał świetnej roboty, tworząc bardzo organiczne, przypominające doznania koncertowe brzmienie. Gdy Myhre szarpie za struny kontrabasu, słychać nie tylko sam rezonans, ale także palce przesuwające się po stalowe owijce, dzięki czemu można odnieść wrażenie, że Splashgirl właśnie występuje w naszych pokojach. W "Rounds" podobny efekt tworzą perkusjonalia kojarzące się z przedmiotami, jakie możemy znaleźć we własnych kuchniach. W centrum są tutaj jednak syntetyczne partie smyczkowe oraz fragmenty klawiszowe, zdecydowanie bliższe "nowej muzyce" spod znaku Poppy Ackroyd czy Lamberta niż jazzowi.
W porównaniu z poprzednimi krążkami Splashgirl, na tym znacznie istotniejszą rolę odgrywa elektroniczne tło, za które odpowiada Eric Walton, znany lepiej jako Skerik, współtwórca Critters Buggin', a także współpracownik Lesa Claypoola oraz Mad Season. Okazjonalnie zdarza mu się nawet urosnąć do postaci pierwszoplanowej - na przykład pod koniec "Scorch" niemal całkowicie zagłusza towarzyszy. Nałożenie na siebie tych wszystkich warstw doprowadziło do powstania albumu, który faktycznie dla ułatwienia można określać mianem "dark jazzu", choć wyraźnie czuć, że atmosfera nie jest tu aż tak ciężka, jak u The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble czy Bohren & der Club of Gore.
Przy Splashgirl znakomicie się pracuje, doskonale nadają się na ścieżkę dźwiękową z popołudniowej drzemki, a czytanie książki z ich podkładem nagle nadaje tekstowi zupełnie nowego rytmu. We wszystkich tych czynnościach "Hibernation" dostarczy dodatkowych bodźców, jeżeli jednak pozwolicie sobie skupić całą uwagę na muzyce, trudno będzie wam powrócić do przyziemnych zadań.
Dla fanów: Dale Cooper Quartet & The Dictaphones, Somnambulist Quintet, Julia Kent