Po ponad dziesięciu latach na scenie North wciąż istnieje w świadomości wyłącznie tych fanów metalu, którzy lubią wniknąć w zasoby ukochanego gatunku znacznie głębiej niż w spis treści nowego Kerrang! (tytuły polskich magazynów pominąłem intencjonalnie). "Light the Way" tego nie zmieni - to najtrudniejszy materiał w dyskografii zespołu, ale jednocześnie najciekawszy i jeżeli dostanie wystarczająco dużo czasu, to potrafi zrekompensować się silnym uzależnieniem.
Celowo napisałem o fanach metalu, a nie post-metalu, bo chociaż North zazwyczaj opisywane jest jako przynależne do tego drugiego gatunku, to w moim odczuciu brzmi bardziej jak wyjątkowo ociężały doom metal (utwór "Weight of All Thoughts") niż jak przestrzenne, atmosferyczne granie spod znaku chociażby Cult of Luna. W podobnym tonie nagrywają między innymi Intronaut czy The Ocean, tworząc tym samym stan pośredni między sludgem a na przykład death metalem. Mogłoby się wydawać, że taki łącznik to idealna pozycja dla odbiorców, którzy chcą rozwijać swój muzyczny gust, ale wystarczy zajrzeć na pierwsze lepsze metalowe forum, aby przekonać się, że wojny są toczone nawet o to, czy Behemoth jest wystarczająco "true" w porównaniu z Bathory, więc anomalia pokroju North na szerokie zainteresowanie nigdy nie będzie mogła liczyć.
Instrumentalne "Moonswan" na otwarcie może sprawiać wrażenie zaprzeczenia wszystkiego, o czym wyżej napisałem. Akurat tutaj cechy szczególne tego, co określane jest przedrostkiem "post" są wyjątkowo słyszalne, ale jest to ścieżka o charakterze intra dla właściwego materiału, który rozpoczyna się od kawałka tytułowego. W "Light the Way" najwyraźniej słychać przenikanie się paralelnych światów - z jednej strony wysokie tony powolnie wyciskane z sześciu strun, z drugiej agresywna (choć bardziej na wzór czołgu miażdżącego przeszkody) perkusja, a wszystko spięte wykrzykiwaniem pojedynczych słów przez Evana Leeka. Praca z tempem w przypadku North jest o tyle ciekawa, że przypomina odtwarzanie płyty winylowej na zbyt wolnych obrotach. Każdy dźwięk ciągnie się w nieskończoność nie na drone'ową modłę, lecz jako brutalna siła atakująca bez pośpiechu.
Mimo że przy tempie na "Light the Way" kinowy "Hobbit" zdaje się pędzić jak piętnasty odcinek "Szybkich i Wściekłych", North nie pozwala na nudę i odnajduje znakomite sposoby na wplatanie wpadających w ucho melodii. "Primal Bloom" można wręcz nudzić pod prysznicem. Bardzo długim, z ledwo sączącym się strumieniem (najlepiej smoły), ale jednak. Niektórzy z was być może właśnie odsłuchają ten kawałek z poniższego linka i pukają się w czoło, nie dowierzając, że można było usłyszeć w tak masywnym chaosie choćby kilka sekund przebojowości, ale podobnie będzie z całym albumem. To muzyka dla bardzo wąskiego grona odbiorców, które jest otwarte nie tylko na nowoczesny metal, ale także na jego historię.
Prosthetic Records/2016