Pierwsze na liście "Liczę Do Stu" nie jest najlepszą zachętą do wysłuchania pozostałych czterdziestu minut. Są tu wszystkie immanentne składniki twórczości bydgoskiej kapeli - szeptany śpiew w dream popowym nastroju, hałaśliwa gitara, bardzo wyraźna linia basowa - ale jest także niezbyt udana melodia krążąca wokół chwytliwego, indie rockowego standardu, która w ostatnich dwóch minutach rozpada się na kompletnie niewspółgrające ze sobą dźwięki. W efekcie można odnieść wrażenie, że zabrakło pomysłu na aranżację, a na album trafiła nieoszlifowana wersja demo.
W utworze tytułowym ujawnia się cecha szczególna albumu - jego tendencja do pozostawania w tle. Zdecydowana większość kompozycji ma nie tyle senny charakter, co usypiający i świetnie się ich słucha, wpatrując się bez celu za okno albo drzemiąc na kanapie. Koszt jest jednak taki, że po wyłączeniu "Spacji Kosmicznej", z trudem przychodzi zanucenie którejkolwiek z zawartych na niej ścieżek. Przycisk "stop" uwalnia wspomnianą w pierwszym akapicie "czarną dziurę" pozostawiającą wyłącznie świadomość zapoznania się z albumem, ale nie jego treść.
Jest tu kilka bardziej charakterystycznych fragmentów (zwłaszcza najciekawszy na krążku "Koci Szlak"), lecz giną w jednostajnych, hipnotycznych konstrukcjach. Czy to plus, czy minus "Spacji Kosmicznej"? Wszystko zależy od waszego nastroju. Wracałem do tego albumu wielokrotnie, gdy szukałem ścieżki dźwiękowej do wypoczynku, nigdy jednak nie udało mi się wsłuchać w niego z pełnym zaangażowaniem, przez co sprawia wrażenie funkcjonującego w sferze imponderabiliów.
"Spacja Kosmiczna" działa od "Liczę Do Stu" do "Począstek", od pierwszej do ostatniej minuty albumu i ani chwili dłużej. Z jednej strony to niewiele, z drugiej nieuczciwe byłoby zbagatelizowanie umiejętności zatrzymania słuchacza w momencie, kołysania we śnie czy zadumie. Nie jest to może aż tak porywające, jak "O'Malley's Bar", ale George Dorn Screams nagrali solidny materiał, któremu warto poświęcić chwilę uwagi.
wydanie własne/2016