Rozmowa z Soundrive
Nie byłbym muzykiem, gdyby nie wesele mojej siostry w 1986 roku, miałem wtedy sześć lat. Występowała na nim tandetna kapela i grała równie tandetną muzykę, ale od razu zakochałem się. Wziąłem autografy od wszystkich członków zespołu, a później miesiącami marzyłem o graniu na gitarze albo na perkusji. Myślę, że od tego wszystko się zaczęło.
Kilka lat później na jakiejś imprezie w liceum występował cover band, pamiętam, że grali "Lithium" Nirvany i od razu odleciałem. Też tego chciałem - grać na gitarze i wyśpiewywać wszystko, co w sobie nosiłem. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem Nirvanę, a kiedy znalazłem gitarę akustyczną porzuconą przez moją siostrę, zacząłem się nią bawić, próbowałem grać razem z nimi. Nadal zresztą od czasu do czasu grywam piosenki Nirvany. Są genialne w swojej prostocie, uwielbiam wizualizowanie sobie tych tekstów i wprowadzanie siebie w inny tryb myślenia. Pomaga to też w komponowaniu.
Zanim zostałem muzykiem, próbowałem się odnaleźć. Tworzenie muzyki i pisanie tekstów pomogło mi odszukać swoją tożsamość. Kiedy byłem nastolatkiem, nie miałem pojęcia, kim tak naprawdę jestem, trwało to mniej więcej do dwudziestu paru lat. Odkrycie tego ujścia było jak odkrycie sekretnego okna, po otwarciu którego mogę spojrzeć na siebie z odległości i obserwować, co ja właściwie wyprawiam, czasami wykrzykiwać coś do siebie, żeby dać sobie samemu jakieś wskazówki. Wiele się o sobie nauczyłem, odkąd zacząłem tworzyć muzykę.
Moja ulubiona muzyka z dzieciństwa to country, często tego słuchałem jako dzieciak. Moja siostra miała składankę, na której były kawałki Johnny'ego Casha, Hanka Williamsa, Kenny'ego Rogersa, Krisa Kristoffersona, Glena Campbella, The Carter Family, George'a Jonesa i Loretty Lynn. Właściwie nie miałem pojęcia, że istnieje muzyka pop. Odkryłem to dopiero pierwszego dnia liceum, kiedy wszyscy musieliśmy się przedstawić i tylko ja wpisałem country w rubryczce ulubiona muzyka. Dokładnie pamiętam, jak zareagowali na to moi pryszczaci koledzy z klasy. Wtedy przestałem słuchać country, a dzięki kilku osobom odkryłem punk rock i grunge, zacząłem słuchać Melvins, L7, Nirvanę, Sonic Youth i kupiłem kilka starszych albumów pokroju The Wipers albo The Meat Puppets. Za dzieciaka lubiłem też oglądać westerny razem z tatą, a zwłaszcza spaghetti westerny Sergio Leone z Clintem Eastwoodem i muzyką Ennio Morricone. Za każdym razem kiedy obejrzeliśmy "Dobrego, złego i brzydkiego", gwizdałem pod nosem motyw przewodni.
Moja ulubiona muzyka z ostatnich miesięcy to... Bardzo podoba mi się wykonanie "Big Iron" Marty'ego Robbinsa w wersji Coltera Walla. Na YouTubie znalazłem wersję koncertową, która jest naprawdę świetna, a wersja studyjna trafiła na jego ostatni album ["Western Swing & Waltzes And Other Punchy Songs"]. To znakomity artysta, zabiera country z powrotem do korzeni i udowadnia, że wcale nie potrzeba dodatkowych popowych warstw, żeby brzmiało dobrze. Wszystko sprowadza się do samego utworu i historii, jaka za nim stoi.
Mój ulubiony artysta niezwiązany z muzyką to Carel Willink, holenderski malarz. Jego prace są surrealistyczne, a na moje oko jest w nich też coś apokaliptycznego, co sprawia, że odczuwam nieznaczny dyskomfort, kiedy na nie patrzę, a to chyba jedna z tych rzeczy, które wyróżniają wspaniałą sztukę - musi tobą odrobinę wstrząsnąć. Albo pocieszyć, jeżeli akurat tego potrzebujesz.
We współczesnej muzyce najbardziej lubię... Billie Eilish wydaje naprawdę znakomitą muzykę. Lubię jej twórczość poniekąd dlatego, bo słyszę w niej coś z Radiohead, a poniekąd dlatego, bo zmierza w innym kierunku niż cała reszta. Trzeba mieć sporo ikry, żeby odważyć się na coś takiego. Podziwiam artystów, którzy wybierają własną ścieżkę i mają własny styl.
We współczesnej muzyce najbardziej nie lubię muzyki fastfoodowej. Krzykliwej muzyki z dużą ilością cukru tworzonej przez osoby, które zazwyczaj siedzą w tym tylko dla pieniędzy. Łatwo to rozpoznać przez brak oryginalności, przez korzystanie z tych samych, wcześniej przygotowanych składników, z których korzystają ich fastfoodowi współpracownicy i przez piosenki, które nie mają żadnego sensu, bo brakuje im duszy.
Najbardziej w koncertach lubię energię i synergię pomiędzy muzykami. Lubię też, kiedy coś łączy artystów w ich wspólnej muzyce i dzielą się historiami, jakie stoją za ich utworami. To coś, czego sam potrafię się podjąć tylko wtedy, kiedy energia jest właściwa i kiedy czuję więź z publicznością.
Moja muzyka jest porównywana do 16 Horsepower, Hanka Williamsa, Willa Oldhama, Merle'a Haggarda, Willard Grant Conspiracy, Johnny'ego Casha, Billa Monroe'a, Phosphorescent, Townesa Van Zandta, Patsy Cline, Williego Nelsona, Nicka Cave'a, The Nitty Gritty Dirt Band. W recenzjach pojawia się wiele porównań, z niektórymi mogę się zgodzić, z innymi nie. Moje jak dotąd ulubione to: Kowbojska muzyka dla fanów Stephena Kinga.
Gdybym mógł sprawić, że jeden z utworów innego artysty stałby się mój, byłoby to "Old Canal" Daniela Romano.
Gdybym mógł zadać mojemu ulubionemu artyście jedno pytanie, zapytałbym... To trudne, bo nie mam tylko jednego ulubionego artysty. Myślę, że po prostu zaproponowałbym Nickowi Cave'owi kilka głębszych i pogadanie o czymkolwiek, co akurat przyjdzie nam do głów. Może zapytałbym, jaką lubi pizzę.
Największa mądrość, jaką w życiu usłyszałem to... Nie wiem, czy to największa mądrość, jaką słyszałem, bo sam nie jestem na tyle mądry, żeby rozpoznać, kiedy ludzie mówią coś mądrego, ale lubię jeden cytat z Salvadora Dalego. Powiedział: Pierwszy mężczyzna, który porównał lica młodej kobiety do róży był oczywiście poetą, pierwszy który to powtórzył był prawdopodobnie idiotą. Myślę, że możemy uznać, że wszyscy jesteśmy idiotami.
Gdybym w dorosłym życiu wciąż mógł robić coś, co robiłem w dzieciństwie, byłoby to nierobienie absolutnie niczego, brak jakichkolwiek obowiązków i zmartwień. Po prostu życie chwilą.
Gdybym mógł zakończyć jeden spór, który dzieli ludzi, byłby to religijny dogmatyzm. Nawet jeżeli bóg istnieje, nie wydaje mi się, żeby konieczne było czczenie go albo jej. Nie wspominając nawet o wojnach z tymi, którzy wyznają inną religię.
Polska kojarzy mi się z bohaterstwem i współpracą z aliantami w trakcie II wojny światowej. Gdyby nie polskie wojsko i wywiad - odszyfrowania kodów Enigmy dokonało trzech polskich matematyków - wojna nie skończyłaby się tak szybko.