Kasetę Technotronic z przebojem "Pump Up the Jam" (wydanie bazarowe) znało całe moje sąsiedztwo. Nie mieli wyboru, we wczesnym dzieciństwie kiedy słuchałem ulubionych piosenek, słuchać musiała cała kamienica. Nigdy nie straciłem sympatii do tej prostej melodii i chociaż wciąż daję się uwieść mechanicznemu hi-hatowi oraz syntezatorowi z pierwszych minut, nie mam złudzeń, że to koszmarek chwytający wyłącznie siłą sentymentu. Death in Rome wreszcie odratowało to, co zdawało się być spisane na straty i stworzyło dla "Pump Up the Jam" oprawę, zachęcającą do ponownego katowania sąsiadów. Nie jest to zresztą jedyny hicior, w jaki tchnęli drugie życie. Na "Hitparade" znajduje się aż czternaście genialnych coverów rozciągniętych między kilkoma dekadami, a wśród nich zarówno Haddaway (oczywiście "What is Love"), jak i Lana Del Ray ("Summertime Sadness").
Wskazówka co do rodzaju muzyki, jaki uprawia niemiecki zespół znajduje się w jego nazwie. Skojarzenia z Death in June oraz Rome, projektem Jerome'a Reutera, są jak najbardziej uzasadnione i skłamałbym, próbując was przekonać, że Death in Rome ma w neofolkowej stylistyce coś nowego do powiedzenia. Są tutaj dosyć standardowe akustyczne akordy, głośne uderzenia w bębny, romantyczne wokale i nastrój odpowiadający zarazem intymnemu spotkaniu z bliską osobą oraz jeszcze intymniejszemu spotkaniu ze śmiercią. Nie jest to jednak zarzutem z dwóch powodów. Po pierwsze muzycy doskonale czują neofolk, jest ich naturalnym środowiskiem. Po drugie charakter tego projektu zakłada istnienie dużego dystansu - zespołu do gatunku i wybranych przez siebie utworów, a także słuchaczy do zespołu. To nie jest śmiertelnie poważna, natchniona twórczość, ale bardzo subtelny żart zawierający autentyczne emocje i umiejętności muzyczne.
Hau Ruck! SPQR/2016
George Michael, Rihanna, "Barbie Girl", Miley Cyrus, "Wonderful Life" Blacka - reinkarnacje tych dawnych hiciorów nie tylko wywołują uśmiech, lecz przede wszystkim stanowią doskonały dowód na to, że choćby kompozytor bardzo starał się uczynić piosenkę radosnym, wakacyjnym szlagierem, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie potrafił przemienić jego dzieło w apokaliptyczny hymn namiętnych kochanków. Pomysł Death in Rome sprawdził się rewelacyjnie i już powstają kolejne aranżacje. Najnowsza (opublikowana już po skompletowaniu materiału na "Hitparade") spowoduje, że po raz pierwszy w życiu poczujecie dreszcze i wzruszenie, słuchając... "Lambady".