Prawdopodobnie jestem jedną z nielicznych osób, które wciąż uwielbiają to, co Brian Eno nagrywał tuż po odejściu z Roxy Music. Jego solowy debiut ("Here Come the Warm Jets") jest wybitnym dziełem glam rocka, choć - jak sądzę - wielu uważa tę epokę za muzyczne średniowiecze. Zaawansowana łysina, makijaż w stylu drag queen i przebojowe, hałaśliwe "Needles in the Camel's Eye" - może sam Eno wolałby tego nie pamiętać, niemniej w tamtym wcieleniu zdołał zainspirować nawet Davida Bowiego. Zresztą ich przyjaźń trwała kilka dekad, a jeden z ostatnich maili, jakie zmarły przed rokiem muzyk wysłał trafił właśnie na skrzynkę Briana Eno.
Na początku lat 70. porzucenie oryginalnego wizerunku, gitary elektrycznej, gry zespołowej czy po prostu rocka mogło zostać odczytane jako samowykluczenie z muzycznego światka. Przecież łatwiejszej drogi na szczyt nie było. Okazało się jednak, że niektórzy wolą usypywać własne szczyty. Dzisiaj nazwisko Eno jest niemalże synonimem ambientu, a jego rozległa dyskografia ma wyznawców na całym globie. Czy zdołał powiedzieć coś nowego w minimalistycznej, elektronicznej formie po tak wielu latach dookreślania własnego - a tym samym kanonicznego - stylu?
Odpowiedzi poniekąd dostarczył sam autor, który ambient postrzega jako kronikę krótkiego odcinka dziejów, a siebie samego spycha do roli skryby. "Reflection" zawiera tylko jeden, pięćdziesięcioczterominutowy fragment historii wszechświata, lecz wydane zostało wraz z aplikacją rozwijającą wykorzystane na albumie motywy. Sądzę, że niewielu osobom starczy determinacji, aby wydłużyć odsłuch do całej doby tylko po to, aby wychwycić kilka nowych smaczków, więc mamy tu do czynienia raczej z konceptualną sztuką dla sztuki, co jako dodatek i zabawa z nowymi technologiami jest na pewno dodatkową wartością.
"Reflection" jest interesującym tematem do rozważań teoretycznych. Manipulując podobnymi dźwiękami, Eno próbuje udowodnić, że repetytywność nie istnieje, co dla wielu współczesnych twórców zafascynowanych synthwavem może brzmieć niedorzecznie. Z jednej strony jest to fascynująca koncepcja, z drugiej można odebrać ją jako asekurację. Jak krytykować coś, czemu domniemany twórca de facto posłużył za przekaźnik?
Samej muzyce zawartej na "Reflection" poświęcę tylko jeden akapit. To wciąż dokładnie ten sam pomysł, jakim Eno posługuje się od lat i jako oddany fan czuję się usatysfakcjonowany. Drugie dno jest jednak takie, że wspomniane "Here Come the Warm Jets" z 1974 roku zdaje się być materiałem, w który trzeba było włożyć znacznie więcej wysiłku kompozytorskiego i producenckiego, a nie jedynie teoretycznego. Łatwo jest wpaść w pułapkę myślenia, że ambient z założenia musi być ambitniejszy od glamowych hitów, ale nie zawsze to, co chwytliwe i łatwo przyswajalne musi być podrzędne w stosunku do twórczości eksperymentalnej.
Zacząłem sentymentalnie, bo choć "Reflection" słucha się dobrze, dominują nad nim wątki poboczne - nietypowa aplikacja, filozofia muzyki, koncepcja twórcy. Bez tego wszystkiego dostalibyśmy po prostu niezłe ambientowe wydawnictwo.
Warp Records/2017