Pewnie wielu z was chciałoby zapytać, o której Batushce mowa, więc dla jasności - "Raskol" to album Bartosza Krysiuka i jego współpracowników, ale to przecież nie jest najistotniejsze. Odłóżmy na bok spór o wyższość jednej Batushki nad drugą i po prostu skupmy się na muzyce, a zdecydowanie jest tutaj czego słuchać, bo nowe wydawnictwo zespołu trzyma poziom poprzednich. Zespół nie stoi w miejscu, zgrabnie nawiązuje do tego, co robił w przeszłości, a przy okazji eksploruje nowe obszary.
Na "Raskol" znajdziecie pokaźną dawkę chóralnych śpiewów, gitarowy wykop, perkusyjne blasty, a poza tym szczyptę melancholii i nawiązujące do post-rocka melodie. Jest dynamicznie, a jednocześnie bardzo zgrabnie i całkiem przystępnie, trochę tajemniczo i hipnotycznie. Wszystkiemu towarzyszy także niemożliwy do podrobienia liturgiczny klimat, niejednokrotnie decydujący o tym, że ta specyficzna stylistyka nie pozostawia słuchaczowi wyboru - albo się ją przyjmie, albo uzna za kiczowatą i odrzuci w całości.
Tym razem w tekstach dominuje temat rozłamu i schizmy, odnoszący się do historycznych wydarzeń siedemnastowiecznej Wielkiej Schizmy oraz podziału w cerkwi prawosławnej. Jak nietrudno się domyślić, jest to przy okazji alegorią niełatwej sytuacji w zespole.
"Raskol" składa się z pięciu pieśni - irmosów budujących spójną, półgodzinną opowieść. To interpretacja tekstów zawartych w Sticherarionie - księdze używanej do dziś przez staroobrzędowców, która przestała być powszechnie wykorzystywana w obrzędach liturgicznych po siedemnastowiecznej reformie patriarchy Nikona. Jak zawsze w przypadku Batushki, niebanalnej muzyce i ciekawej treści towarzyszy dopracowana do perfekcji oprawa graficzna, którą zaprojektował Maciej Szupica (więcej o jego współpracy z zespołem możecie przeczytać TUTAJ).
"Raskol" to powrót Batushki do wysokiej formy z pierwszej płyty. Po nieco zachowawczym materiale z "Hospodi", ośmioosobowy obecnie zespół nagrał spójny i zwięzły album, którego świetnie się słucha i do którego można wracać wielokrotnie. To muzyka, która nie przytłacza, a raczej, dzięki różnorodności i dynamice, zachęca do dokładniejszego zgłębiania. Są w tych dźwiękach magnetyzm i moc, a trzydzieści minut mija błyskawicznie i po zakończeniu piątej pieśni chce się wrócić do początku. Jeśli "Litourgiya" zachwyciła was, jest spora szansa, że nowa EP-ka również do was trafi. Jeśli natomiast nie przepadacie za dotychczasowymi dokonaniami Batushki, ten materiał raczej nie zmieni waszego stosunku do muzyki grupy.
Witching Hour/2020