Stolica Niemiec przez wielu uważana jest za kolebkę muzyki tanecznej. Znajduje się tutaj ogromna liczba klubów techno, tutaj David Bowie - zachwycony dokonaniami Kraftwerk - nagrał przełomowe albumy i wciąż przybywają tutaj artyści, którzy chcą rozwijać się w tej dziedzinie muzyki. Nic więc dziwnego, że ta kopalnia inspiracji stała się bodźcem twórczym również dla Wędrowców.
Na "Berliner Vulkan" mamy pięć kolejno ponumerowanych piosenek, które z początku mogą budzić konsternację, szczególnie u osób, które znają poprzednie dokonania grupy. Z każdym kolejnym odsłuchem coraz bardziej wchodzą jednak w głowę. Jest inaczej, ale bardzo ciekawie i bardzo chwytliwie i w sumie właśnie taka muzyka idealnie nadaje się na okres wakacyjny. Zespół nagrał ten album w trzyosobowym składzie - muzykę skomponował Sars, piosenki zaśpiewał Stawrogin, a teksty napisał Dominik. Znów mamy zagadkowy tytuł, nieoczywistą muzykę i surrealistyczne frazy. Niepokojące wersy zostały zestawione z bardzo energetyczną, przebojową elektroniką.
Słucha się tego fantastycznie, a jeszcze lepiej się do tego tańczy. To dźwięki, które świetnie sprawdzą się na alternatywnej imprezie, a jednocześnie takie, które skłonią do refleksji i zastanowienia nad kondycją świata, niepewną przyszłością i wzbudzą poczucie zagrożenia. Słuchając "Berliner Vulkan", wyraźnie da się odczuć, że muzycy nie stoją w miejscu. Wciąż szukają inspiracji i nowych, oryginalnych pomysłów, by wyrazić to, co myślą i czują.
Podobnie jak na ubiegłorocznej "Marynistyce Suchego Lądu", mamy do czynienia z wszechobecnym mrokiem, tyle że podanym nieco inaczej, w krótszej, bardziej oszczędnej i zwartej formie. Wykorzystano inne środki wyrazu, ale klimat pozostał właściwie bez zmian. To bardzo przystępny materiał, śmiało nawiązujący do stylistyki lat 80. ubiegłego wieku, ale zachowujący wyjątkowy charakter.
"Berliner Vulkan" pomost pomiędzy retro brzmieniami a współczesną elektroniką, który spodoba się fanom nie tylko post-punkowej i zimnofalowej stylistyki czy dźwięków spod znaku Kraftwerk, lecz także poszukiwaczom mroku, eksperymentów i wszystkim tym, którzy cenią emocje, oryginalność i bezkompromisowość. Wszystko to zostało zabarwione szczyptą dobrego humoru, przywodzącego na myśl działalność Piotra Fronczewskiego w ramach projektu Franek Kimono.
Jedyną wadą tej płyty jest jej długość. Jest treściwie i intensywnie, ale osiemnaście minut to za mało, by w pełni nacieszyć się koncepcją. Album kończy się zdecydowanie za szybko, pozostawiając niedosyt. Z drugiej strony jest to świetna okazja, by zapętlać tę EP-kę w nieskończoność lub wrócić do poprzednich wydawnictw grupy. Po prostu usiąść, odpocząć i posłuchać muzyki na przekór wszystkiemu, co nas otacza.
Devoted Art Propaganda/2020