Minęły niespełna dwa lata, a Moor Mother swój absorbujący, wręcz narzucający się, ale nigdy nie wzbudzający oporu słuchaczy styl dopracowała do perfekcji. Czy to na solowym "Analog Fluids of Sonic Black Holes", czy na znakomitym "Wrecked" Zonal, czy w gościnnych występach chociażby z Armand Hammer. Co jednak najważniejsze, za każdym razem poznajemy artystkę z Filadelfii z trochę innej strony i podobnie jest na jej debiutanckim albumie nagranym wespół z Mental Jewelry.
Jewelry, czyli Steven Montenegro, specjalizuje się w noisie i w szukaniu nowych sposobów na hałasowanie na bazie sprawdzonego przepisu, a że Moor Mother ma w zwyczaju dopasowywać głos do tła akustycznego, zamiast ingerowania w kompozycje, takim właśnie albumem jest "True Opera". Nie jest to jednak noise elektroniczny spod znaku Merzbow, a raczej ten pierwotny i surowy, wyprodukowany w nie najlepszej jakości, punkowy i agresywny. The Jesus Lizard, Cows, God Bullies, Sonic Youth z okresu "Bad Moon Rising" - takie skojarzenia mogą się pojawiać w trakcie przesłuchiwania tego trwającego niespełna pół godziny materiału.
Z jednej strony brzmienie ma charakterystyczny brud połowy lat 80. czy początku 90., z drugiej kiedy wgryźć się w znajomo brzmiące kompozycje, szybko okazuje się, że każde porównanie będzie ledwo przylegającą etykietą. Moor Jewelry z muzyką sprzed trzydziestu lat łączy mniej więcej tyle samo, co seriale i filmy pokroju "Stranger Things" z ich odpowiednikami z tamtego okresu - tło czy kontekst są swojskie, bez wysiłku można się w nie wciągnąć, o ile sentyment dojdzie do głosu, ale z czasem okazuje się, że wyeksploatowana forma służy do opowiedzenia czegoś nowego.
Konstrukcja utworów jest podobna - proste, punkowe partie sekcji rytmicznej z często wychodzącym na pierwszy plan basem, bezład przesterowanych dźwięków wyszarpywanych ze strun gitary elektrycznej oraz czasami melorecytująca, czasami wrzeszcząca Moor Mother, zawsze ze społeczno-politycznie zaangażowanymi tekstami. I tak dziesięć razy, zazwyczaj poniżej czterech minut, a jednak schemat nie działa, w każdym kawałku przynajmniej na chwilę psuje się i dopuszcza dziwne, chaotyczne fragmenty.
Końcówka utworu tytułowego; niemal sludge'owy początek "No Hope"; zwolnienie tempa oraz rozproszenie i tak ledwo trzymającego się kupy (przypominającego Rage Against the Machine na kacu) groove'u w "Look Alive", free jazzowy środek "Working" i jego pierwsza połowa, która - wbrew nazwie - brzmi tak, jakby nic tutaj nie działało (a jednak to najciekawszy moment albumu) albo zaskakująco regularne i niemalże poprockowe fragmenty "Boris Godunov" - te smaczki i niuanse decydują o długim terminie przydatności "True Opera", do którego chce się wracać tygodniami, chociaż przesłuchanie całego od deski do deski zajmuje tylko chwilę.
Moor Mother to wyjątkowy talent, znalazła się na midasowym etapie kariery i wszystko, czego się tknie mieni się blaskiem złota najwyższej próby. Nawet jeżeli w rzeczywistości jest tak niewypolerowane, brudne i ostre, jak wspólny album z Mental Jewelry. Oby tylko namnażanie nowych projektów nie wiązało się z wydłużeniem czasu oczekiwania na ich kolejne wydawnictwa, bo o ile nowe Irreversible Entanglements raz na dwa albo nawet trzy lata zupełnie by mi nie przeszkadzało, o tyle na nowego Moor Jewelry już nie mogę się doczekać.
Don Giovanni/2020