Luźna notka okazuje się dobrym punktem wyjścia do tego, co reprezentuje pierwszy album grupy - podobnie jak tych kilka linijek, także cały zawarty na nim materiał okazuje się niespieszny, szczery i daleki od przesadnego skomplikowania albo przerostu formy nad treścią.
Czuć tutaj przede wszystkim Neurosis, które członkowie Kathaa pojmują w sposób bardzo świadomy - rozumieją, że ekipy z Oakland nie da się podrobić, a co najwyżej możliwe jest użycie niektórych jej zagrywek w charakterze punktu wyjścia. Każdy z utworów jest długi, walcowaty i do często powtarzanych we wręcz transowy sposób zagrywek, co rusz wprowadzane są nowe elementy urozmaicające. Tym sposobem relacja z główną inspiracją (do czego zespół otwarcie się przyznaje) zostaje poprowadzona w najzdrowszy możliwy sposób, bo to faktycznie inspiracja, a nie worek z riffami do podkradnięcia.
Kathaa muzyczną podróż prowadzi całkowicie na swoich zasadach - pomimo ciężaru, album jest zaskakująco łagodny. W miejscach, gdzie dziewięćdziesiąt procent kapel postawiłoby epicentrum ciężkości i umieściło zagrywkę o wielotonowym ciężarze, Kathaa często robi krok wstecz na rzecz stworzenia większej ilości przestrzeni. To właśnie ich sposób na granie - tworzenie refleksyjnego miejsca w środku całego tego ciężaru i chaosu, często sprawiające, że nawet najagresywniejsze motywy na płycie okraszone są dziwnym spokojem (końcówka "Through The Pathless" chociażby). W większości utworów znajduje się bardzo dużo przestrzeni, która umożliwia dopowiedzenie w myślach jakiejś treści, domknięcie całości pejzażu rysowanego dźwiękami. Nie zawsze miałem jednak wrażenie, że były to zabiegi celowe.
Największą bolączką materiału są wokale. Nawet jeżeli są obiektywnie dobre (a tylko mi, staremu marudzie nie leży barwa i maniera), to w zestawieniu z wolnym i mimo wszystko trochę eksperymentalnym charakterem płyty, ich jednostajność szybko staje się uciążliwą wadą albumu i jest to wada o tyle bolesna, że choć wokali nie ma zbyt wielu, to jednak ich obecność jest aż nadto uwypuklona w miksie. Szkoda tym bardziej, że Kathaa ma naprawdę kapitalne teksty, gdzieś z pogranicza duchowej podróży i zagubienia oraz izolacji jednostki. Świetnie pasują zresztą do warstwy muzycznej, a po dokładnym przestudiowaniu wkładki, tym bardziej zaczęło kłuć, że tak wiele potencjału zespołu marnuje się z powodu tego jednego elementu.
Warto zwrócić uwagę na szatę graficzną płyty. Wspaniała, pełna szczegółów i detali okładka Olgi Kisielewicz aż prosi się o umieszczenie na koszulce. Szczególnie, że usytuowany wewnątrz oka biały orzeł, który atakuje gołębicę pokoju, staje się coraz wymowniejszym symbolem. Zresztą gałęzie, niebo i ptaki to trzy motywy wspólne, które przewijają się przez całą warstwę graficzną, pokazując tym samym naturę i rodzaj duchowej podróży jako przewodni motyw całego materiału. Duży plus za zauważalną spójność warstwy graficznej, muzycznej oraz tekstowej.
Zespołów nawiązujących do Neurosis było w ostatnich latach setki, od kulawych prób kopiowania mistrzów po ambitne projekty rozwijające własne tożsamości (na czele z cudownym Minsk). Kathaa w osobliwy sposób zalicza się do drugiej z tych grup - to zespół, który umiejętnie tworzy unikalne rozwiązania na podstawie wyraźnie akcentowanej inspiracji i bez zbędnego skrępowania kroczy własną ścieżką. Nie jest to łatwe zadanie i nie każdy pomysł idealnie się sprawdza, ale jeżeli traktować "Symbiosis. Hollow. Embrace." jako obietnicę tego, co dopiero ma nadejść, to być może dostaliśmy zwiastun zespołu, który za kilka lat będzie miał znacznie silniejszą pozycję.
Sanctus Propaganda/2020