Obraz artykułu Arca - "KiCk i"

Arca - "KiCk i"

58%

Arca w bardzo krótkim czasie wypracowała sobie pozycję jednej z tych artystek, których twórczość chce się lubić. Na albumach, na scenie i poza nimi jest na tyle ciekawą postacią, że trudno nie ulec fascynacji i tak też było w przypadku "KiCk i", kolejnych singli oraz zapowiedzi, ale ostatecznie nowy materiał to przede wszystkim intrygująca otoczka, brakuje mu natomiast esencji.

Chęć polubienia "KiCk i" skłaniała mnie do wielokrotnego przesłuchiwaniach tych dwunastu utworów, wmuszania ich w siebie, a momentami wręcz do odczuwania wyrzutów sumienia, bo przy poprzednich trzech krążkach zainteresowanie przychodziło bez wysiłku. Arca rozstawiała kramik z błyskotkami - mieniącymi się niezliczonymi barwami strzępami syntezatorowych melodii, krągłymi lub kanciastymi bryłami bitów, ozdobami, w których ledwo dało się rozpoznać kruszec, z jakiego zostały wyrzeźbione - i nawet jeżeli ostatecznie niczego się nie kupiło, to można było w tym przebierać godzinami.

 

"KiCk i" to uwspółcześniony kramik - mniej na nim rękodzieła, mniej rzadkich okazów, więcej bibelotów na każdą kieszeń, na każdy gust, dostępnych i chociaż nadal cieszących oko to zdecydowanie nie aż tak bardzo wyjątkowych. Nie oznacza to bynajmniej, że wenezuelska artystka obrała kurs na mainstreamowy pop, ale bez dwóch zdań jest to jej jak dotąd najbardziej popowe wydawnictwo i w konsekwencji najmniej na nim niuansów czy zaskakujących rozwiązań, najmniej na nim ukrytych treści, które można by odkrywać jeszcze po wielu przesłuchaniach.

 

Decyzja jest zrozumiała - Arca wzbudza zainteresowanie i słuchaczy/słuchaczek, i mediów, ma muzyczne oraz pozamuzyczne predyspozycje, żeby stać się następną dużą gwiazdą, więc trudno mieć do niej pretensje, że nie przemawia przez nią romantyczny etos "DIY do końca życia". Trudno zarazem nie odnieść wrażenia, że jest w tym wszystkim szczypta wyrachowania, a dotąd naturalne połączenie awangardowej elektroniki z elementami instrumentalnego hip-hopu, Nową Muzyką czy noisem jest tym razem pozszywane wzdłuż precyzyjnie wytyczonych linii, bezpiecznie, z nastawieniem na wywoływanie konkretnych reakcji, a nie na spontaniczność. Szczególnie daje się to we znaki w kawałkach z gościnnymi występami - Björk wypada nijako, a już najbardziej odrzuca słabiutkie "KLK", gdzie Rosalía próbuje dopasować swój reggaeton do połamanych podkładów Arki z rezultatem w najlepszym przypadku nudnym, przypominającym duet The Bug i Miss Red, ale bez ambicji do przekazania czegoś nowego.

 

"Rip the Slit" i "Mequetrefe" to dwa najmocniejsze momenty albumu, obydwa utrzymane w nowej, niemal bezpośrednio piosenkowej konwencji, ale bardziej agresywne i zadziorne, a przy takich emocjach łatwo zatracić kontrolę i zwiększyć autentyczność. Pierwszy ociera się o rave i przygniata masywną ścianą basu, drugi przypomina kawałek z Rosalíą, tyle że unika popadnięcia w banał. Dwa z dwunastu utworów to jednak niewiele, a po intensywnym, dyktowanym obawą przed przeoczeniem czegoś istotnego odsłuchiwaniu "KiCk i" przez wiele dni z rzędu jestem pewien, że nieprędko znajdę w sobie siły, by wrócić do tego materiału. Nie ma tutaj zresztą czego więcej szukać i albo kupuje się popową Arcę, albo nie.

 

Na pewno zupełnie inaczej słuchałoby się tego albumu, gdyby był debiutem, na pewno inaczej będą go słuchać te osoby, które Arcę odkryją dopiero teraz i na pewno też gdyby taka muzyka częściej trafiała do radia czy telewizji, świat byłby piękniejszym miejscem. "KiCk i" to wydawnictwo wyjątkowe jak na dzisiejszy pop, ale średnie i tylko zjadliwe jak na Arcę.


XL/2020



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce