Ryzyko w mniejszym stopniu wiązało się z transformacją stylistyczną, w większym z rozluźnieniem uścisku, który najpierw symbolizował więź "metalowej braci", a z czasem przemienił się w podduszanie. Radykalizm nie ma już tak wielkiej mocy w tym środowisku - kosmiczne odjazdy Oranssi Pazuzu, łączenie wczesnego bluesa z black metalem u Zeal & Ardor czy hip-hopu z black metalem w prześmiewczym Uratsakidogi spotkały się z dobrym przyjęciem, bo awangardowe podejście do muzyki może być dzisiaj problemem tylko dla najbardziej zaślepionych i ciasnogłowych słuchaczy.
Przypadek Mora Prokaza jest jednak inny - mieli już całkiem nieźle ugruntowaną pozycję jako zespół black metalowy i zdecydowali się na "zdradę", a w dodatku na "zdradę" najdotkliwszą, bo wchodząc w mezalians z popularnym trendem, a to - zgodnie z romantyczną, antykomercyjną wizją metalu - jest niedopuszczalne. Trap to zresztą wróg numer jeden na szerszą skalę, dla każdego, kto deklaruje się jako słuchacz/słuchaczka "muzyki alternatywnej". Zjawisko nie jest nowe, podobnie było z disco, z grungem, nawet Strauss swojego czasu grał w centrum handlowym w Stanach Zjednoczonych i uchodził za artystę mainstreamowego, więc prawdopodobnie za trzydzieści lat trap również nabierze szlachetności, a wraz z nim jego zdumiewająca więź z metalem.
Ghostemane, Scarlxrd czy ostatnio Bvdlvd to pierwsze, co przychodzi do głowy na myśl o "trap metalu". Każdy z nich odnalazł własny język i własne proporcje dwóch głównych składników, zazwyczaj z wyraźnym wskazaniem na trap. Mora Prokaza przechyla szalę na drugą stronę. "WIMG" otwiera album z symfonicznym rozmachem, ale już po kilku sekundach na drugim planie odzywają się charakterystyczne "hi-haty", w takim tle akustycznym jeszcze świetnie zakamuflowane. To, co dzieje się chwilę później tylko nieznacznie odstaje od black metalowych norm, jedynie dziwnie cedzone przez Farmakona wersy zdradzają zmianę, bardziej przypominają wykrzykiwany flow rapera niż skrzek, ale jak się uprzeć, to podobnych zabiegów można się dopatrzeć chociażby w niektórych utworach z "Under a Funeral Moon" Darkthrone albo w niektórych utworach Cradle of Filth (na przykład zwrotki w "Cthulu Dawn"). Półtorej minuty później rewolucja się dokonuje - syntetyczny beat i hałaśliwe riffy przekrzykują się, tworzą z jednej strony nieznośny, z drugiej fascynujący dysonans, a to i tak najbardziej przystępny kawałek na całym "By Chance".
Wyżyny awangardy to "Check It", w którym trap i metal łączą się z klarnetem, akordeonem, tubą i saksofonem, a zrealizowany do niego teledysk przypomina "Old Town Road" w black metalowej, satanistyczno-pornograficznej, białoruskiej wersji. Przypomina to atmosferę paryskiej bohemy z początku XX wieku, którą na równi pasjonowały czarna magia i okultyzm oraz kabaretowa rozrywka (Kabalistyczny Zakon Różokrzyżowców miał nawet siedzibę nad słynnym Auberge du Clou), musi urzec każdego, komu konsonanse pełne sprzeczności są bliskie. Dla mnie to jeden z najciekawszych utworów 2020 roku, a na tym samym albumie jeszcze kilka innych, które mógłbym do takiego zestawienia nominować, choćby "I See It This Way" - najpierw przypominające najmroczniejsze dokonania The Electric Hellfire Club, później niespodziewanie przemieniające się w wyciszające solo na fortepianie.
Odświeżone Mora Prokaza tworzy przedziwną muzykę, ale w 2020 roku nie powinno to już nikogo dziwić - zwrot ku awangardzie jest przecież wyraźny nawet w muzyce pop, a za przykłady mogą posłużyć 100 gecs, Poppy, Black Dresses czy nawet "pierwsza liga", czyli Grimes albo Billie Eilish. Takie podejście zazwyczaj dzieli odbiorców na pół i nawet po "kciukach" na YouTube widać, że białoruski duet ma mniej więcej taką samą liczbę zwolenników i przeciwników. Do ich wcześniejszych albumów można było mieć obojętny stosunek, ale na "By Chance" są tak bardzo wyraziści, że trudno uniknąć zadeklarowania miłości albo nienawiści. Dla mnie jest to zdecydowanie pierwsze z tych uczuć.
Season of Mist/2020