Dla Milly Toomey wszystko zaczęło się od niechęci do szkoły i pragnienia jak najaktywniejszego działania poza nią. Wspomina, że w tamtym okresie była outsiderką, ale nie w tym fajnym i pełnym pewności siebie znaczeniu - miała problemy z gnębiącymi ją rówieśniczkami i odnalezieniem się w wielu społecznych sytuacjach. Z pomocą przyszła muzyka - w wieku piętnastu lat Toomey znalazła poprzez serwis JoinMyBand perkusistkę oraz basistkę i odtąd każdą wolną chwilę spędzała na graniu i śpiewaniu. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, wyprowadziła się więc z rodzimego domu i skupiła się na tworzeniu Girli.
"Odd One Out" poniekąd stanowi album autoterapeutyczny i rozliczenie z przeszłością, ale sama Toomey z zaskoczeniem odkrywała, że wcale nie jest aż tak ponury czy przygnębiający, a momentami wręcz radosny i budujący. W Wielkiej Brytanii single "Day Month Second" i "Young" spotkały się z bardzo dobrym przyjęciem, teraz pora na resztę świata.
Rozmowa z Soundrive
Nie byłabym muzykiem, gdybym nie moja najlepsza przyjaciółka z liceum, przez którą nabawiłam się obsesji na punkcie niektórych zespołów i która zabrała mnie na pierwsze koncerty. Pamiętam, jak poznawałam jakichś ludzi w kolejce na koncert, kiedy miałam piętnaście lat i jedna z tych osób powiedziała: Założę zespół, na co pomyślałam: Też powinnam to zrobić.
Moja ulubiona muzyka z dzieciństwa to Amy Winehouse, Lily Allen i Arctic Monkeys, mój tata zawsze ich puszczał podczas długich podróży samochodowych. Moja mama puszczała z kolei Blondie, Davida Bowiego i Spice Girls. Śpiewała mi też przed snem "Daydreamer" Davida Cassidy'ego.
Moja ulubiona muzyka z ostatnich miesięcy to album "Pang" Caroline Polachek i piosenka "Guilty Conscience" 070 Shake.
Moi ulubieni artyści niezwiązani z muzyką to Alfons Mucha, ale uwielbiam też styl mangowy. Jeśli chodzi o książki, to najbardziej lubię fantastykę, obecnie czytam trylogię "Mroczne materie".
We współczesnej muzyce najbardziej lubię to, jak łączenie gatunków staje się zjawiskiem powszechnym na bardzo szeroką skalę, a mainstreamowa muzyka staje się bardziej eksperymentalna i alternatywna.
We współczesnej muzyce najbardziej nie lubię tego, że homofobia i mizoginia w tekstach piosenek wciąż są powszechnie akceptowane przez wszelkie notowania i mainstreamowe media.
Najbardziej w koncertach lubię energie setek osób w jednym pomieszczeniu, które jednocześnie odczuwają tak wiele odmiennych rzeczy po usłyszeniu tej samej piosenki i nawiązaniu z nią więzi z różnych powodów. To emocjonujące, ekstatyczne, to impreza.
Moja muzyka jest porównywana do Lily Allen, Kate Bush, No Doubt i Gwen Stefani, Marina & The Diamonds.
Gdybym mogła sprawić, że jeden z utworów innego artysty stałby się mój, byłoby to "What You Waiting For?" Gwen Stefani.
Polska kojarzy mi się z moją przyjaciółką fotografką, Moniką, która jest Polką i cały czas rozśmiesza mnie swoich suchym poczuciem humoru.