O tym, że pomiędzy metalem a synthwavem istnieje silna więź wiadomo nie od dzisiaj, zauważali to chociażby przedstawiciele polskiej sceny syntetycznego retrobrzmienia - Favorit89 czy Moloch. Nikt nie potrafi jednak wyjaśnić, dlaczego te same osoby, które na co dzień zasłuchują się w chtonicznych wyziewach, odczuły tak wielką słabość do skocznych melodii zainspirowanych brzmieniem lat 80. i bynajmniej nie są to przypadki odosobnione. Za wskazówkę i ogniwo łączące te dwa światy może uchodzić właśnie Master Boot Record, producent, któremu chiptune, heavy metal, a nawet muzyka symfoniczna są tak samo bliskie.
Włoski producent nagrywa od 2016 roku, a w tym krótkim czasie zdążył opublikować już osiem albumów. Jak to często bywa przy takim tempie pracy, bez żalu można by skrócić dyskografię o połowę, a esencja z opublikowanych utworów okazałby się znacznie skuteczniejsza i bardziej efektowna, ale Master Boot Record nie można odmówić przynajmniej tego, że już na najwcześniejszych wydawnictwach miał własny, niepowtarzalny styl, co w światku synthwave'owym jest wartością najbardziej poszukiwaną, bo po krótkim i intensywnym rozkwicie gatunku, zalała go fala wtórności i tanich podrobów. "Floppy Disk Overdrive" jest w tym kontekście jednym z ciekawszych albumów ostatnich lat dla retroelektroniki i najciekawszym w dorobku Master Boot Record.
"Ansi.sys" otwiera album kilkoma dźwiękami, których charakterystyka stanowi centrum każdej kompozycji Włocha - to frazy przypominające hard rockowe czy heavy metalowe riffy poddane chiptune'owej obróbce. Niby z głośników dobiegają dźwięki elektroniczne, ale mózg natychmiast dokonuje konwersji zwrotnej i tłumaczy je na przesterowane gitary. Podobnie jest zresztą z bitami naśladującymi perkusję czy melodią imitującą gitarę prowadzącą, a w dodatku bez wysiłku można się tutaj dopatrzyć adaptacji glam metalowego schematu, gdzie powolny wstęp przemienia się w chwytliwą zwrotkę, z czasem intensyfikuje się w zadziornym bridge'u, aż wreszcie dochodzi do agresywnego finału. Jest tutaj nawet coś na kształt wirtuozerskiego solo na gitarze/syntezatorze, ale cała ta mimikra bynajmniej nie odpycha wtórnością, raczej intryguje z jednej strony nostalgicznym wydźwiękiem, z drugiej futurystycznym brzmieniem.
Żeby nie było zbyt monotonnie, w "Edit.com" Master Boot Record sięga po inspiracje muzyką dawną, tym razem zmuszając swojego syntetycznego kameleona do wcielenia się w klawesyn. Po tym krótkim wstępie do akcji wkracza jednak ośmiobitowa wersja X-Japan i tak na zmianę, pomiędzy heavy metalem a solowymi popisami na klawiaturze przypominającymi europejską muzykę z XV wieku (to właśnie ze względu na te przeskoki ze skrajności w skrajność pierwszym skojarzeniem są tytani japońskiego metalu). Całość trwa blisko dziewięć minut i prawdopodobnie gdyby została nagrana na "tradycyjnych" instrumentach, zginęłaby w odmęcie dziesiątek albumów ukazujących się w każdy piątek, ale w tej odsłonie proste rozwiązania melodyczne i rytmiczne nagle stają się znacznie bardziej interesujące.
Te dwa utwory wyznaczają tor, z którego Master Boot Record nie zbacza ani na chwilę. Po ich przesłuchaniu będziecie wiedzieć, czy jesteście w stanie przetrwać tę blisko siedemdziesięciominutową podróż, bo chociaż sam świetnie się bawiłem do samego końca, monotonność "Floppy Disk Overdrive" po dwóch kwadransach może zacząć przytłaczać. To ostatecznie album bardzo hermetyczny, skierowany do wąskiego grona odbiorców, a dla wszystkich pozostałych akceptowalny wyłącznie jako ciekawostka.
Metal Blade/2020