Najpierw o tematyce tego koncept albumu. Nie tylko doceniam pomysł (który pochodzi z Brzeszcz, rzut beretem od miejsca hitlerowskiej kaźni), ale wręcz uważam, że post-rockowy hołd ofiarom Auschwitz należał się już dawno. Gazeta Wyborcza była zszokowana, że można taki składać muzyką bez słów, szok, który jest dla mnie zupełnie niezrozumiały - taka muzyka jest tutaj jedyną odpowiednią. Ciężko wyobrazić sobie życie, cierpienia i śmierć, jakie rozgrywały się nie tak znowu dawno, nie tak znowu daleko, za murem obozu. W takim razie należy oddać głos muzyce, która niczego nie wskazuje, a jedynie sugeruje dźwiękiem uczucia i emocje. Nie jest apelem poległych na boisku szkolnym, a wyobrażeniem o cierpieniu zagranym na gitarach i reszcie instrumentów. Dodajmy do tego, że ambient byłby tu trochę mało dobitny, a metal trochę za bardzo pretensjonalny i voilà, okazuje się, że post-rock jest TYM gatunkiem, który powinien zająć się takim tematem. A jak się to ma do muzyki?
W porównaniu do wcześniejszych dokonań zespołu, zmieniło się sporo. Muzyka jest masywniejsza, ale niekoniecznie głośniejsza, przygniatająca, ale też melancholijna. W singlowym "Ich bin wieder da!" bardzo szybko przechodzi od spokojniejszych fragmentów do obezwładniającego gitarowego hałasu i do chaotycznej kakofonii, w dodatku im bliżej końca, tym bardziej staje się niepokojąca i marszowa. Wplecenie w ten kawałek sampla z monologiem po niemiecku wcale nie było potrzebne, od razu wiadomo, że całość opowiada o wojnie, czy też - jak napisał zespół - o współczesnej apokalipsie.
Dodajmy do tego niezwykle ważne dla całości skrzypce. Im dalej w płytę, tym najbardziej istotną zmianą w porównaniu do poprzednich wydawnictw wydaje się współpraca z Darią Pacudą (oraz całym kwartetem smyczkowym). Skrzypce dodają niepowtarzalnej melancholii, ale też wielowymiarowości - nie są to już tylko kompozycje rozpisane na gitary i bas, taka kompleksowość post-rocka jest zawsze na plus. "Simon's Ohel" już niemal w całości oparty jest na brzmieniu kwartetu. I brzmi doskonale.
Ale nie tylko smyczki budują wyjątkowość muzyki na "Bystanders". Mój ulubiony na całej płycie kawałek - "Last Lullaby" - to znakomity przykład użycia dzwoniących klawiszy w gitarowej muzyce. W zasadzie cały utwór opiera się na kontrastowaniu ich słodkiej urody z masywnymi i miejscami dość brutalnymi gitarami. Trochę przegięciem wydaje się za to zamykający płytę "Christmas Tree". Gdy w środku utworu klawisze wygrywają niemiecką kolędę, a w tle rozlega się bicie serca, to już przekroczenie subtelnej granicy cringe'u. Rozumiem emocje, które trzeba jakoś oddać, ale zespół potrafił to robić lepiej i mniej łopatologicznie przez wcześniejsze pięćdziesiąt minut, czemu więc postanowili to zmienić?
Wychodzi na to, że muzycy Besides znakomicie zrozumieli, czym powinien być tego rodzaju koncept album - muzyka najlepiej brzmi tutaj wtedy, gdy idzie w parze z całą otoczką, ciężką tematyką, ponurym klimatem i historycznym hołdem. Sama w sobie, chociaż jest istotnym krokiem naprzód w porównaniu do poprzednich albumów, nie zrobiłaby aż tak piorunującego wrażenia.
Universal Music Polska/2020