Uśmiechnąłem się, widząc na albumie nalepkę "gościnnie Anja Orthodox”. Zresztą gościnny udział wokalistki został chyba głównym elementem promocji - informacja pojawia się we wszystkich materiałach promocyjnych, a na samej płycie oprócz wspomnianej nalepki, Anja kłania się nam jeszcze z trzech innych miejsc. Wspomnienie o jej udziale raz w zupełności by wystarczyło... Już szukałem z tyłu głowy metafor sugerujących, że doceniam za starania, nie efekty...
I niesłusznie, bo Beuthen przeszedł przemianę. Ba, cały album jest w pewien sposób jej zapisem. "Pustka = początek" - pierwszy numer po koszmarnie długim intrze - zaczyna się leniwie, niespiesznie i przez większość czasu bazuje na sprawdzonych patentach używanych przez klasyków gotyku, momentami wręcz usypiając. A jednak pojawia się tutaj życie, zwłaszcza w końcówce, gdzie zespół budzi się, a wokal ze stonowanej melorecytacji przechodzi w krzyk. Pokazanie tego agresywniejszego oblicza staje się poniekąd kluczem, bo właśnie tutaj po raz pierwszy zespół (chyba w ogóle, nie tylko na tej płycie) wyłamuje się ze schematów i zaczyna pokazywać swój styl.
Przez większość albumu ewolucja postępuje, każdy kolejny numer jest coraz lepszy od poprzedniego, coraz mniej zachowawczy, coraz lepiej zaaranżowany. Wokale Marka (znanego w środowisku metalowym jako Hellscreamarossa) też w końcu osiągnęły dojrzałą formę swoistej hybrydy zaśpiewu z growlem przeplatanych melorecytacją (dykcja też zauważalnie lepsza niż wcześniej). Utworem, w którym poprawa jakości Beuthen osiąga apogeum jest “Najlepiej prawdę”, gdzie miesza się starsze (ale nie najstarsze) Paradise Lost wraz z wpływami Tiamat czy Fields of Nephilim. Poprzedzający go "W myślach" - oparty na wstępie z elektronicznym podkładem - również pokazuje niesamowity potencjał. Warstwa tekstowa jest tutaj niczego sobie, ponownie jakby odważniejsza.
A jak wypada Anja Orthdox? Śpiewa bardzo dobrze, znacznie lepiej niż na wydawnictwach własnego zespołu, ale cały utwór jest najsłabszy na płycie. Nawet jeśli zawodzenia Anji dobrze uzupełniają się z wściekłymi rykami Marka, całość daje kawałek chyba “najbezpieczniejszy”, mający wpisać się trochę w popularniejsze nurty muzyki. Patrząc na promowanie przez wydawcę materiału panią Orthodox, nie dziwi, że skomponowano dla niej coś, co ma ową rolę promocyjną spełniać i faktycznie jest to piosenka chwytliwa, wpadająca w ucho, jedyna na płycie, która jest "podsłodzona". Tutaj tkwi problem - ten utwór nie reprezentuje reszty albumu, który jest po prostu inny. "Na kropli łzy" jest nieźle zaaranżowanym i wykonany, ale Beuthen pokazuje resztą materiału coś innego i znacznie ciekawszego, bardziej charakternego.
Parę słów o produkcji - jest bardzo dobra. Ewidentnie zakorzeniona w Tiamat (i jemu podobnych) z czasów nieznacznie po "Clouds". Kapitalne jest brzmienie basu, który niestety dość często ginie, a perkusja mogłaby być nieznacznie mniej "klikana". Całościowo brzmi to jednak dobrze. Może nie na tyle, żeby zwalić z nóg i wyznaczyć nowe standardy realizacji dźwięku, ale na pewno nie można mówić o wadach. Najważniejsze, że udaje się oddać specyficzny klimat, bo muzyka Beuthen jest mroczna i ponura, ale nie jest to do końca ten typ nastroju, który przywodzi na myśl smutnych panów w żabotach, którzy płaczą w nocy w najwyższych wieżach swych gotyckich zamków. "Bez(duszny)" kojarzy się bardziej ze smutkiem i brudem codziennych dramatów osadzonych w jakimś współczesnym mieście. Okrojenie tego typu muzyki z tandetnych klawiszy (instrument się pojawia, ale nie męczy i nie słodzi na każdym kroku), zastąpienie zawodzeń silniejszym wokalem i osadzenie całości na bardziej metalowej motoryce, przy jednoczesnym nieoszczędzaniu na melodii, dało upragniony efekt.
W końcu wszystko w Beuthen zaskoczyło - powstał materiał, który autentycznie może się podobać. Zespół rozwinął skrzydła, pokazał prawdziwy potencjał, utwory stały się trochę bardziej eklektyczne, a jednocześnie naturalnie ze sobą powiązane. Pełna płyta Ślązaków jest bezduszna tylko i wyłącznie w tytule.
Zima/2020