Obraz artykułu Lonker See - "Hamza"

Lonker See - "Hamza"

87%

Niektórzy nie potrafią ustać w miejscu. Cały czas poszukują nowych inspiracji, środków wyrazu, brzmienia. Wybierają trudniejszą drogę, wbrew oczekiwaniom obserwatorów, burząc to, co dotychczas zapewniło im sukces. Z porozrzucanych elementów można przecież zbudować coś innego, niespodziewanego, a "Hamza" stanowi dowód na to, że warto.

Zastanawiają mnie motywy, jakie stały z tym albumem. Lonker See na "One Eye Sees Red" dopracowało nie tylko własne brzmienie, ale w ogóle brzmienie całej stylistyki, która opiera się na transowych, improwizowanych kompozycjach. Kwartet znalazł się w absolutnej czołówce grup tego nienazwanego gatunku wraz z takimi nazwami, jak Alameda, Ampacity czy Innercity Ensemble; ma za sobą bardzo udaną trasę zagraniczną, podczas której zagrał między innymi na hiszpańskiej Primaverze; zyskał nowych fanów, uznanie krytyków i przetarła koncertowe szlaki. Wystarczyło teraz ten sukces zdyskontować, jeśli zmieniać, to nieznacznie, na zasadzie lekkiej korekty. "Hamza" stanowi zaprzeczenie takiego podejścia. To ewolucja, której chyba nikt się nie spodziewał.

 

Po pierwszym przesłuchaniu byłem mocno zaskoczony. To nie tak, że zespół zaczął korzystać z innych instrumentów i gra teraz coś zupełnie odmiennego. Co to, to nie, ale Bartosz "Boro" Borowski (gitara), Joanna Kucharska (bas, wokal), Tomasz Gadecki (saksofon, syntezator) oraz Michał Gos (perkusja) zupełnie inaczej porozkładali na "Hamzie" akcenty. Przetasowali cechy charakterystyczne swojego brzmienia i - uwaga - złożyli swoje pomysły w pełnoprawne kompozycje. Tak, najważniejszą zmianą jest częściowa rezygnacja z elementu improwizacji. Czuć bowiem, że to z niej wypłynęły te utwory, ale tym razem nie ona jest zasadniczym, głównym pierwiastkiem. Z drugiej strony, grupa nie zaczęła nagle tworzyć klasycznych piosenek z podziałem na zwrotki i refreny - to coś pomiędzy. Nieograniczone granie zamknięte w strukturze utworów nieprzekraczających dziesięć minut, ale jednocześnie skonstruowane w taki sposób, że gdyby zapętlić poszczególne motywy, kompozycje spokojnie mogłyby trwać przynajmniej dwa razy dłużej i tym samym pójść dobrze znaną drogą transu.

 

Elementem kluczowym opisującym "Hamzę" są wspomniane wcześniej detale. Ich pokaźna ilość, a także inne niż dotychczas rozmieszczenie. Często w ramach jednego utworu. Przy pierwszym odsłuchu jest to jednak niemal niemożliwe do wykrycia, mnie udało się wyłapać jedynie tyle, że zespół zrezygnował z obecnych na poprzedniej płycie free jazzowych odlotów, a zmiany rytmu są mniej wyczuwalne, co z kolei jest pokłosiem lekko schowanych partii perkusyjnych. W zamian za to wydaje się, że do przodu wysunięto gitarę, wokal i bas. Można tak stwierdzić, ale byłaby to opinia krzywdząca, bo decydujące są szczegóły.

 

By nie psuć zabawy w odkrywanie, podam tylko kilka przykładów. Otwierający album "Infinite Garden" to chyba najdelikatniejszy utwór w repertuarze grupy - łagodny głos Kucharskiej rozbrzmiewa na tle ambientowego krajobrazu, a gdzieś w tle, jeden po drugim, dołączają instrumenty. "Gdynia 80" zapada w pamięć głównie za sprawą bardzo wyrazistego riffu w środkowej części kompozycji, a "3-4-8" to bardziej noise'owe, zaczepna oblicze zespołu. Tytułowa "Hamza" to basowo-plemienny oddech przed drugą, zdecydowanie bardziej agresywną częścią płyty, a "Put Me Out" zapowiada coś złowieszczego, choć próbuje nas zmylić spokojny głos Kucharskiej. "Open & Close" najbardziej przypomina materiał z "One Eye Sees Red" (w tym kontekście nie dziwi, że został wybrany jako pierwszy singiel), a zamykający krążek "Earth is Flat" wywraca kompletnie wszystko to, co Lonker See zdołało poukładać we wcześniejszych utworach. Zabawa w budowanie brzmienia zaczyna się na nowo.

 

"Hamza" zaskakuje. Zespół nie idzie na skróty i dużo ryzykuje, a pierwsze zetknięcie z albumem może nawet rozczarować, szczególnie jeśli ktoś przywiązał się do brzmienia z poprzedniego wydawnictwa. Wszystko jest tutaj na opak. Wybaczcie ogólniki, ale słuchając "Hamzy" po raz kolejny, znów odkrywam w niej coś nowego. Na ten moment najbliżej mi do opinii, że te siedem utworów to mroczne i niepokojące kołysanki. Zapytajcie jutro, odpowiedź może być wtedy zupełnie inna. Jednego jestem pewien. To świetny album.

 

A czy wiecie, czym jest tytułowa Hamza? To nieoficjalna nazwa podziemnej rzeki w Brazylii odkrytej w 2011 roku po czterdziestu latach badań prowadzonych przez Valiyę Mannathala Hamzę. Była tam cały czas, tuż pod znaną wszystkim Amazonką. W ukryciu, robiąc swoje, wyznaczając podziemne nurty.


Antena Krzyku/2020



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce