"Dead End" wydaje się dziełem o tyle ważnym, że pokazuje dobry rozwój brzmienia tego młodego singer-songwritera, zwłaszcza gdy porówna się piosenki z tej płyty z utworami zawartymi na jego pierwszej EP-ce - "The Bench". Proste, bedroom popowe/indie folkowe brzmienie nabrało głębi i dużo zyskało dzięki lepszej produkcji. Liryczny aspekt debiutanckiego albumu projektu Kaspra Lisowskiego urzeka i nie da się nie zauważyć, że muzyk zawarł w swoich tekstach duży ładunek uczuciowy. Mimo że historia, którą snuje pozornie wydaje się kolejną zwyczajną opowieścią o złamanym sercu, jego głos ma w sobie wielość emocji i jest na tyle ekspresyjny, że nadaje tym kompozycjom dużej autentyczności. Ostatecznie to angażująca historia, w którą można uwierzyć i przeżyć ją wspólnie z muzykiem.
Początek płyty jest bardzo klimatyczny - "Her Cold Hands" to trwający nieco ponad półtorej minuty instrumentalny utwór, który swoim ambientowym charakterem buduje atmosferę obecną w każdej kolejnej piosence na płycie. Dominują w nim smutek i oczyszczająca melancholia, które powracają ciągle zarówno w tekstach, jak i w samej muzyce. To dobre wprowadzenie. Proste brzmienie gitary akustycznej i delikatne ambientowe tło w "Heartbreaker" zdają się stanowić dźwiękowe wsparcie dla emocjonalnego przekazu zawartego w tekście. Rozwinięcie brzmienia to efekt współpracy Lisowskiego z producentem i wydawcą płyty, Jaśkiem Szczepańczykiem, który udziela się również wokalnie w piosence "Morningstar" i instrumentalnie w większości piosenek zawartych na "Dead End". Proste rozwiązania brzmieniowe sprawdzają się świetnie i jeszcze bardziej podkreślają emocjonalność i wrażliwość wręcz wylewającą się z tych kompozycji. Głębiej brzmiące ambientowe tło, nawarstwiające się brzmienie gitary i perkusja w "Morningstar" wprowadzają nieco mroczniejszy i zimniejszy klimat, a głos Szczepańczyka w refrenie zaskakuje, choć nie psuje charakteru utworu.
W "Gumball" również można usłyszeć perkusję, a narastające brzmienie gitary elektrycznej (kulminacja w refrenie) w połączeniu z melodyjnością i ekspresyjnością sprawiają, że chciałoby się usłyszeć ten utwór na koncercie, zagrany przez pełen zespół. "Heartbreaker, Pt. 2" to najbardziej emocjonalny moment płyty, w którym proste brzmienie gitary i zimny, delikatny ambientowy podkład znów stanowią tło dla opowiadanej przez muzyka smutnej historii. W "My Sea" i "Erase Me" również przeważa gitara akustyczna, a dwa ostatnie utwory na płycie stanowią specyficzne oczyszczenie - zarówno "The Water is Still", jak i instrumentalny "End" stwarzają klimat zimnej, kojącej melancholii.
Można odnieść wrażenie, że Blush Cannon i Jasiek Szczepańczyk postanowili tą płytą opowiedzieć konkretną historię. Nie bawiąc się brzmieniem, a jedynie je wzbogacając. Piosenki z "Dead End" emanują nadmiarem emocji i wrażliwości. Nadmiarem, który tworzy atmosferę smutku i zimnej, oczyszczającej melancholii, ale zrównoważony jest poprzez melodyjności brzmienia. To delikatne rozwinięcie sprawia, że "Dead End" po prostu chce się słuchać.
Who Am I Now Records/2019