Lordofon jest skazany na porównania do Taco Hemingway'a albo z Maty, ale "Plastelina" pozwala wierzyć, że ich wielkomiejski, nieśmierdzący obszczaną bramą i tanim piwem spijanym na blokowiskowej ławeczce rap będzie się rozwijać w innym kierunku. Zdarzają się jednak momenty poddające w wątpliwości przekonanie, że w dobrym.
Takim momentem jest przede wszystkim utwór "Poliester", który skrywa największy komercyjny potencjał, ale raczej z rodzaju tych nienapawających dumą. W podkładach Jurek wykorzystuje pojedyncze nuty odgrywane na fortepianie i wzniosłe harmonie, w głosie dziwnie akcentowana melorecytacja Poredy romansuje ze śpiewem i z "pościelową" balladą, a umodelowana w ten sposób masa przypomina (w małym stopniu, ale jednak) kolorowe wytwory hip-hopolo. W tych niespełna dwóch minutach "Plastelina" zupełnie się nie klei, w pozostałych jest jak - nawiązując do ostatniego z utworów na EP-ce - skała lita.
"Unabomber" przywołuje skrajnie inną atmosferę, bliską trap metalowi spod znaku chociażby Scarlxrda, ale jakby na niższym biegu. Jest tutaj samplowana gitara, jest trapowy "hi-hat" rozdzierany uderzeniami basu, ale obydwa bardziej ponure i melancholijne niż agresywne, jest też podniesiony głos Poredy, ale jeszcze nie wrzask. Mniej nie oznacza gorzej, wręcz przeciwnie - oznacza brak powielania schematu utrwalonego na wielu albumach z ostatnich dwóch lat.
"Harakiri" częściowo jest odśpiewane i chociaż tekst to standardowe będę kiedyś bogaty, słowa są poukładane na tyle interesująco, że nie bije od nich banałem. "2012" to ponownie miłosny drapak, tym razem znacznie bardziej udany, a Poreda zaciąga tutaj podobnie do Bownika. "16mm" brzmi na murowany hicior z radiowym refrenem, ale też z czasami zbyt wyboistymi wersami, którym brakuje polotu pozostałych utworów. Najlepsze Lordofon zostawił na finał - "Skały" mają kilka świetnych, zabawnych linijek (Jeżeli rap to tramwaj, jestem jak Cezary Żak albo jest 2k19, ty wciąż słuchasz "numa numa jej") i dynamikę popadającą w skrajności - od podbitego syntetycznym basem hałasu po rytm wybijany przez uderzenia w "akustyczny" werbel i klawisze.
Może będzie to metafora szyta zbyt grubymi nićmi, ale sześć kawałków plasteliny z okładki debiutu Lordofonu przypomina sześć zawartych na nim kawałków muzycznych. Każdy w zupełnie innej barwie, ale ułożone równo obok siebie, w jeszcze niewygniecionej formie. To zachęta, prezentacja potencjału, ale pewnie dopiero na pierwszym długogrającym wydawnictwie (zapowiedzianym już na ten rok) zobaczymy/usłyszymy, co duet na prawdę potrafi zrobić ze spakowanymi do plecaka przyborami.
Asfalt Records/2019