Obraz artykułu Xylouris White - "The Sisypheans"

Xylouris White - "The Sisypheans"

82%

Z jednej strony Giorgios Xylouris, kreteński lutnista pochodzący z rodziny wybitnych muzyków, syn symbolu tej wyspy, Psarantonisa. Z drugiej, Jim White, perkusista jedyny w swoim rodzaju, podpora australijskiej legendy The Dirty Three, muzyk z którym chcą grać najwięksi. Przyjaciele od lat, od sześciu grają razem, tworząc nietypowy duet.

Poprzednie trzy płyty Xylouris White traktuję jako spójną trylogię. Objawiało się to i w podobnej oprawie graficznej - na okładkach widniały proste symbole, przypominające prehistoryczne petroglify - i samej muzyce, stojącej w rozkroku między wyspiarską tradycją a eksperymentalnym rockiem. Hipnotyzujące ballady do tekstów sprzed kilku stuleci mieszały się z wulkanicznymi erupcjami energii. Momentami trudno było uwierzyć, że to tylko dwóch muzyków nagrywających pod czujnym okiem Guya Picciotto.

 

"The Sisypheans" to w zamyśle nowy początek i powrót do korzeni. Jak mityczny Syzyf, Xylouris i White toczą swój kamień pod górę, dzień za dniem, koncert za koncertem, trasa za trasą. Przez lata wypracowali swój styl, w którym czują się komfortowo i swobodnie. Dlatego zdecydowali się na zmiany. Nierewolucyjne, ale istotne. Xylouris gra nie tylko na lauto - kreteńskiej lutni - ale i na lyrze, instrumencie dużo mocniej kojarzonym z muzyką wyspy, w końcu to ją rozsławił Psarantonis. Momenty, kiedy pędzą na złamanie karku są przeszłością. Właściwie jedyne intensywniejsze fragmenty to "Black Sea" i "Telephone Song", ale i one bardziej opierają się na budowaniu klimatu, żonglowaniu niepokojem, a nie na doprowadzaniu instrumentów na skraj rozpadu. Duet cały czas wykuwa własną wersję kreteńskiej tradycji, opiera swoje utwory na lokalnych tańcach, legendach czy wierszach, ale ani na moment nie zapomina, że mamy rok 2019. Nowoczesność przemycają dużo dyskretniej niż wcześniej.

 

Dzięki temu oszczędniejszemu graniu, pozwalają wybrzmieć każdemu dźwiękowi, zgodnie z zasadą, że jeden dźwięk za dużo to coś dużo gorszego niż kilka za mało. White podąża za Xylourisem jakby czytał w jego myślał albo przynajmniej jakby łączyła ich taka nić porozumienia, jak Marcina Maseckiego i Jerzego Rogiewicza. Jego nietypowe zagrywki, niespodziewane uderzenia wprowadzają niezbędny koloryt, sprawiają, że nawet na chwilę nie warto odwrócić uwagi od muzyki. Ale i bez tego trudno byłoby się od "The Sisypheans" oderwać. Xylouris z Whitem snują opowieści o rozgwieżdżonym niebie nad Kretą i australijskim interiorem, wzburzonym morzu, są wrośnięci w surowy krajobraz swoich rodzinnych krajów. Najpiękniejsze momenty to te najdelikatniejsze, najbardziej zamyślone, jak "Tree Song" czy "Heart's Eyes" wypełnione odwiecznym smutkiem. To w nich najmocniej uwidacznia się nowa droga Xylouris White.


ABC/2019



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce