Bałtyk pisze bardzo dobre, nieraz boleśnie szczere teksty piosenek, częściowo oparte na własnych przeżyciach (choć przy tym zadziwiająco uniwersalne), dotyczące tymczasowości życia i samotności. Pod koniec czerwca ukazała się jego najnowsza EP-ka - "Helsinki", którą wydano w niezależnym warszawskim labelu Opus Elefantum Collective. To już trzecie wydawnictwo Rutkowskiego, które ukazało się w tym roku (i czwarte w ogóle), wcześniej ukazały się "Self-help Pt. 1" oraz "Self-Help Pt. 2" stanowiące swoistą dźwiękową autoterapię.
W dźwięku dzwonków, który można usłyszeć na początku "Moby Dick" jest coś zimnego i przeszywającego, co zostaje spotęgowane, gdy chwilę później dochodzą powolnie wybrzmiewające akordy gitary. Twórczość Bałtyku bazuje w dużym stopniu na prostym brzmieniu gitary akustycznej i właśnie w tej pozornej prostocie tkwi jej siła. Wszystkie piosenki jakie zawarto na "Helsinkach" mają w sobie niesamowity ładunek emocjonalny, przekazany zarówno dźwiękiem, jak i słowem. Dodatkowo kompozycje stwarzają specyficzny, ciężki i jakby "zamglony", melancholijny klimat, o wiele bardziej posępny i przytłaczający niż w dotychczasowych utworach Rutkowskiego. Jednocześnie jest w nich coś dziwnie pięknego, hipnotyzującego i inspirującego, coś tak bardzo autentycznego, że aż przyciągającego.
Nie mogę napisać, że ten minialbum jest nieprzystępny, ale warto zaznaczyć, że to muzyka, która zdaje się oszałamiać wielością emocji, jakie w niej zawarto, nieraz w podobnym stopniu, jak dwie ostatnie płyty Mount Eerie i która zdecydowanie mogłaby znaleźć się na playlistach zatytułowanych "Songs that make You cry". Wszystko to można odbierać zarówno jako zaletę, jak i wadę, bo do słuchania "Helsinek" trzeba mieć odpowiedni nastrój. To muzyka, która mimo pozornej prostoty brzmienia, wymaga skupienia, by w pełni docenić również jej liryczny aspekt.
Tematem przewodnim płyty jest miłość, lecz nie jej słodka i przyjemna strona, lecz miłość ciężka, smutna. Miłość tragiczna. Zdawałoby się, że i o tym rodzaju miłości powiedziano już wiele, a jednak teksty Bałtyku robią to w pełen bolesnej bezpośredniości sposób, który urzeka swoją specyfiką. Zaaranżowany na gitarę akustyczną "Moby Dick" z pełnymi smutku słowami oh, I made you up/You're just too perfect to exist ustanawia charakter całości mini-albumu, a gdy w "Nothing Happens Without Warning" pada: I'll leave the balcony door open in case I have to leave, w tle wybrzmiewa melancholijny, ambientowy synth.
Największy ładunek emocjonalny zdają w sobie mieć "If I Could Kill You I Would" i utwór tytułowy. Sam tytuł pierwszego z nich zapowiada jego posępność i zimny klimat, które przeszywają na wskroś, gdy słyszy się prostą melodię gitary akustycznej, ciche ambientowe tło, odzywający się niekiedy łagodny bit automatu perkusyjnego i przepełniony emocjami głos Rutkowskiego. "Helsinki" również uderzają mnóstwem emocji, zawartych w słowach: They found my body in Helsinki/Lying in the snow/naked i powtarzanym w refrenie: Love is murder. Mini-album kończy podobnie smutna i gorzka piosenka "Left" ze słowami: What's left/Love is all you give/Love is all you get.
Trzeba znaleźć w sobie sporą odwagę, by w tak boleśnie bezpośredni sposób opowiadać o tym, co trudne. "Helsinki" zawierają najcięższe pod względem ładunku emocjonalnego piosenki, jakie Bałtyk do tej pory skomponował. To melancholijny i zimny lo-fi bedroom pop, hipnotyzujący piękną prostotą brzmienia i poruszający świetnie napisanymi tekstami. Elverum, Kozelek i Toledo mogliby tylko przyklasnąć.
Opus Elefantum Collective/2019