Obraz artykułu Morze - "Zgrzyty"

Morze - "Zgrzyty"

84%

Nawiązując nowe znajomości poza miejscem zamieszkania, często słyszymy pytanie: "Skąd jesteś?". Gdy odpowiadam, że z Trójmiasta, to znaczna ilości rozmówców zahacza o temat morza - to w końcu wdzięczny, wakacyjny temat, który wielu automatycznie kojarzy się z północą Polski. Tylko że morze to nie jedynie plaża i słońce, a do tego nawiązuje się już znacznie rzadziej. Przynajmniej w przypadkowych rozmowach.

"Trójmiejskie brzmienie" to fakt i w wielu recenzjach zespołów z tego regionu wskazuje się na to, że w ich poczynaniach czuć coś w rodzaju morskiego powietrza i ogromnej, niknącej dopiero za horyzontem przestrzeni. Sam się pod tym podpisuję, ale jako mieszkaniec tego miejsca, morze kojarzę też z czymś innym. W sezonie oglądam je bardzo rzadko - odstraszają tłumy, nie tego w nim szukam. Jeśli już, to wybieram się nad nie wieczorem, by obserwować z innej zupełnie perspektywy. Największy urok ma wczesną jesienią lub wiosną, gdy z jednej strony odpycha zimnem, a z drugiej przyciąga swym bezkresem, tajemniczością i tym, jak mało o nim wiemy. Wiąże się też z wieloma bardziej, ale też mniej przyjemnymi wspomnieniami. I to tę niejednoznaczność morza uchwycił na swojej pierwszej płycie projekt o tej samej nazwie.

 

Morze to grupa znanego z zespołu Towary Zastępcze Piotra Czerskiego, a także Jacka Jewuły (perkusja) oraz Pawła Wojciechowskiego (bas). Czerski wziął na siebie partie gitarowe, co może zaskakiwać, bo znany jest raczej z pisania świetnych tekstów zarówno w poprzednim składzie, jak i za sprawą licznych wierszy, reportaży i felietonów, które ukazywały się na łamach wielu poczytnych dzienników. Tutaj Czerski zrezygnował z tego całkowicie - Morze to projekt w pełni instrumentalny. Skład uzupełniają Karol Schwarz (wydawca, producent i multiinstrumentalista), a także producent "Zgrzytów" (dołożył swoje gitarowe partie do dwóch utworów) oraz Tomasz Gadecki znany z projektów Lonker See i Band_A (jego saksofon słyszymy w dwóch pozostałych kompozycjach).

 

"Zgrzyty" zawierają jedynie cztery, za to bardzo długie utwory, a samo wydawnictwo nie przekracza trzydziestu pięciu minut. Czas trwania może niezbyt długi, szczególnie biorąc pod uwagę improwizacyjny charakter tego materiału, ale zespół nadrabia intensywnością. Morze od początku prze do przodu - już w otwierającym "Drogą krętą i przez las" wciąga na głęboką wodę za sprawą drone'owych partii gitarowych, organicznie brzmiącej perkusji, głębokiego basu i unoszących się gdzieś w górze partii saksofonu. Produkcja jest tu bardzo oszczędna i wszystko brzmi naturalnie, prawie że koncertowo; to duża zaleta, bo zabieg ten zwiększa imersję, a słuchacz czuje, jak gdyby znalazł się pośrodku tych wszystkich wrogo brzmiących instrumentów. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie perkusja, której ciężar bierze się nie tyle z samej siły uderzenia Jewuły, co z precyzyjnego, miarowego i przede wszystkim transowego podejścia do wygrywania rytmu. Efekt jest taki, że w "Drogą krętą i przez las" czujemy się jak tonący - muzyka wciąga jak wir, z którego nijak nie da się wydostać.

 

Chwilę pozornego wytchnienia przynosi początek "Asasynów sny", gdzie Morze operuje subtelniejszą grą sekcji, a także przytłumionymi, czającymi się gdzieś w tle partiami gitary. Zespół w połowie porzuca jednak fasadę, zaczyna skręcać w stronę chaosu - pojawia się intensywniejsza perkusyjna partia, przesterowana gitara, szaleńczy bas, a także drugi, gitarowy motyw, który dodaje temu niemal metalowemu utworowi trochę łagodności, choć nie ma w ogólnym rozrachunku szans z generowanym przez resztę instrumentów hałasem. Ten kontynuuje zresztą "Ryby chciały latać" - najgłośniejszy i chyba najciekawszy z całego zestawu utwór. Noise'owo-shoegaze'owy zgiełk generowany przez wszystkie instrumenty uzupełnia dźwięk przypominający wiertarkę, który w rzeczywistości jest przypadkowo nadepniętym delay'em. A żeby było jeszcze ciekawiej, to dodana w ostatniej partii gitara tworzy jeden z bardziej pamiętnych, niemal piosenkowych momentów tej płyty.

 

Trochę światła i przyjemniejszych dźwięków zespół wprowadza dopiero pod koniec. "Foton" przynosi pełen spokój, bądź - zależnie od interpretacji - zupełne poddanie się ofiary żywiołu. Łatwo uwierzyć w to, że tak może brzmieć krótki moment przed tym, gdy zdajemy sobie sprawę z rychłego końca. Nie ma sensu walczyć. W tak przewrotny sposób morze przypomina, że choć z pozoru jest miejscem przyjaznym człowiekowi, tak naprawdę stanowi potężną siłę nie do powstrzymania. Jeśli taki był zamysł zespołu, to wielkie brawa, ponieważ udało mu się to w pełni. Jeśli nie, to twórcy zasługują na równie duże uznanie za to, że potrafią wywołać w słuchaczu takie wrażenie. Od teraz trójmiejskie morze kojarzyć będzie mi się również z tą płytą.


Nasiono Records/2019



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce