Spotkali się wiosną 2017 roku, gdy członkowie The Body, zafascynowani dokonaniami Uniform, zaproponowali wspólną trasę koncertową po Europie. Wokalista Uniform - Michael Berdan, gitarzysta Ben Greenberg oraz Lee Buford z The Body zaczęli regularnie korespondować i ustalać szczegóły współpracy. Występy doprowadziły do, jak się później okazało, bardzo owocnych rozmów na temat wspólnego wydawnictwa.
"Everything That Dies Someday Comes Back" jest muzyczną i fabularną kontynuacją pomysłów z poprzedniej płyty. Łączy brzmienia industrialne z hałaśliwymi partiami gitar, sludge'owymi galopadami i post-apokaliptyczną atmosferą, doprawiając całość pokaźną dawką eksperymentalności. Podobnie jak debiutanckie wydawnictwo, drugi album powstawał w studio Machines With Magnets z pomocą Setha Manchestera. Muzycy wykreowali zestaw utworów wymykających się gatunkowym klasyfikacjom, opartych na współbrzmieniu doskonałych, świetnie uzupełniających się wokali Chipa Kinga i Michaela Berdana, sprzężeniach gitar, partiach syntezatorów, które przenikają bardzo ulotna melodyjność oraz niemal hard rockowych riffach.
Druga płyta Uniform & The Body to ekstremalna jazda bez trzymanki. Wypełnia ją emocjonalna fuzja wściekłości, furii, chwilami drażniącego hałasu i nostalgicznego piękna. Muzycy określają zawartość swojego dzieła jako wypadkową terroru i uniesienia oraz połączenie brzmienia Robyn i Corrupted, ale jeszcze dziwniejsze, niż można sobie wyobrazić. Nagrywając nowe dźwięki, artyści inspirowali się twórczością No Trend, Merzbow, Information Society oraz Swans, lecz także noise'owo elektronicznymi brzmieniami Whitehouse i industrialnym metalem Ministry, nie stroniąc od taneczności bliskiej New Order. Wszystkie te elementy złożyły się na intrygującą całość, balansującą na granicy ekstremalności i melodyjności.
To płyta nieprzystępna, agresywna, chwilami atonalna i nieprzyjazna. Jest w niej coś niepokojącego i przykuwającego uwagę, co nie pozwala przejść obok tej muzyki obojętnie. Towarzysząca dźwiękom warstwa liryczna dopełnia wrażenie emocjonalnego dyskomfortu, budząc traumy i wspomnienia, których chcielibyśmy się pozbyć z naszych umysłów.
Debiut, którego tytuł to cytat z "Crazy Train" Ozzy'ego Ossbourne'a, opowiadał o destrukcyjnych właściwościach ludzkiego umysłu - o przemyśleniach gromadzących się w głowie, w wyniku których tworzy się hipotetyczne obrazy różnych sytuacji jeszcze zanim miały miejsce wywołujące poczucie beznadziei, leku i stany depresyjne. Większość tytułów wywodziła się z literackich i filmowych odniesień, w tym dzieł Shirley Jackson, Jacka Ketchuma oraz Elema Klimova.
"Everything That Dies Someday Comes Back" przybliża z kolei tematykę radzenia sobie z trudnymi przeżyciami, życiowymi tragediami, których wspomnienie, powracając jak bumerang, budzi uśpione emocje i powoduje, że znów chodzimy ze spuszczoną głową. Zgodnie z tytułem, wszystko, co umiera, kiedyś powróci, tyle że w odmienionej formie, niemniej z pewnością przyczyni się do nostalgicznej refleksji, a może nawet czegoś więcej. Autorzy nawiązują tu do poglądów Jamesa Elroysa, zgodnie z którymi zamknięcie jest iluzją. Uczuć nie da się przecież odłożyć jak książkę na półkę.
Dziewięć albumowych kompozycji wypełnia punkowa energia, psychodeliczne przejścia, przestery, zgrzyty i pogłosy. Chwilami, na przykład w "Vacancy", robi się rytmicznie i tanecznie, w "Day of Atonement" niemal hip-hopowo, a w "Waiting For The End Of The World" nieco ambientowo. "Penence" i wieńczący całość "Contempt" porażają zaś industrialną mocą. Dźwiękom instrumentów towarzyszą wyraziste wokale, ocierające się o krzyk. To propozycja dla tych, którzy szukają mocnych wrażeń i nie boją się muzycznych eksperymentów.
Sacred Bones/2019